Podziemia zamku Książ
3 dzień października 2019
Tę wycieczkę planowałem
od dłuższego już czasu – na równi z wyprawą na Malbork. Jednak
wciąż coś się pojawiało, co utrudniało realizację tego planu.
Do teraz. Uznaliśmy – z moją Kasią i Młodą, że Malbork
odłożymy na wakacyjny urlop a teraz wyskoczymy sobie na Wałbrzych
do owianego sporą ilością mrocznych tajemnic zamku Książ.
Plan był prosty. Do celu
mieliśmy niewiele ponad 300km, to i po drodze coś wypadałoby
zobaczyć. Wybór padł na coś to na mapach Googla nazwane było
„Dawny Zamek Wieluński”. Pomyślałem, że brzmi zachęcająco.
Drugim przystankiem był Zamek Książąt Oleśnickich. Następnie
prosta już droga do zamku Książ.
Trasa zaplanowana, zatem
nie pozostało nam nic innego jak wyznaczyć datę i ruszyć. W
drogę!
Wstaliśmy niespiesznie i
gdzieś w okolicach 9:00 ruszyliśmy ku przygodzie. Pierwszy
przystanek – Dawny Zamek Wieluński – jak się okazało już na
miejscu okazał się niewypałem. Gdyż ktoś postanowił urządzić
w nim urząd miasta... Cóż, tak bywa, kiedy nie sprawdzi się
konkretnie danego miejsca tylko pójdzie się na żywioł. Mimo to
przystanek wcale nie był taki zły.
Przede wszystkim dlatego,
że zobaczyliśmy miejsce pierwszego ataku niemieckiego Luftwaffe
Polskę. Przeprowadzony 1 września 1939 roku o godzinie 4:00
zniszczył miasto o 700-letniej historii. W tym miejscu są teraz
fundamenty zniszczonego kościoła oraz dzwon. Więc może zamku nie
było, ale dane nam było zobaczyć coś znacznie ciekawszego.
Następnym przystankiem w
dzisiejszej wyprawie był Zamek Książąt Oleśnickich. Tutaj nie
było takiej niespodzianki jak poprzednio. Zamek, że zamek. Jako
ciekawostkę muszę przytoczyć, że Pani z obsługi uznała naszą
trójkę za rodzinę. Wchodząc do pierwszego pomieszczenia –
komnaty tortur – Pani powiedziała, że córka może trochę
potorturować rodziców. Nie ukrywam zaśmiałem się nieco, ale nie
chciałem wyprowadzać tej Pani z błędu. Nikt nie miał nic
przeciwko takiemu określeniu naszej gromadki. A córcia miała by na
czym nas torturować. Krzesło inkwizytorskie, gąsior (mylnie zwany
dybami), klatka przyczepiona do sufitu, miecze, topory, kajdany...
Jedynie wyobraźnia mogłaby ją powstrzymywać od wymyślnych tortur
na swoich nowych rodzicach... na samą myśl aż mnie tyłek boli od
tego krzesełka...
Następnie udaliśmy się
w dalsze komnaty, gdzie przywitał nas... ni to dzik, ni to łoś..
wiszące na schodach trofeum z polowania. A po wejściu nad kominkiem
kolejne trofeum – słonia. W ostatnim pomieszczeniu mieliśmy
okazję obejrzeć wystawę poświęconą marszałkowi Piłsudskiemu,
gdzie poza mundurem i szablą, w gablotach była niezliczona ilość
medali oraz kilka banknotów z okresu dwudziestolecia
międzywojennego.
Zamek Książąt Oleśnickich to murowana siedziba zbudowana prawdopodobnie w latach dwudziestych XIV wieku z inicjatywy księcia Konrada I Namysłowskiego. Wzniesiony został na miejscu gotyckiej warowni z XIII wieku. Zamek był siedzibą książąt oleśnickich do XIX wieku.
Jak już skończyliśmy
zwiedzać drugą atrakcję wycieczki Młoda zrobiła się głodna i
zażądała, byśmy zatrzymali się
na pobliskiej stacji, bo ona ma smaki. No cóż zrobić... zrobiliśmy
tak, jak chciała i całą drogę później była już zaspokojona.
Do
celu naszej wyprawy dotarliśmy kilka minut przed 15:00. Spóźniliśmy
się najwyżej 5 minut żeby załapać się na zwiedzanie zamku z
przewodnikiem. Przez to zamek zwiedziliśmy sami, na własną rękę.
Za to, jeśli chcieliśmy się
załapać na zejście do podziemi i wysłuchanie przewodnika,
musieliśmy stawić się najpóźniej o kilka minut przed 16:00 przy
wejściu. Mieliśmy zatem niepełną godzinę na zwiedzenie i
zapoznanie się z samym zamkiem. Trochę słabo, ale pewna część
ciekawości została poskromiona.
Krótko
o historii zamku Książ...
Według
legendy w miejscu tym, przed wiekami warowną siedzibę wzniósł
cesarski Rycerz Funkenstein. Będąc młodym giermkiem podarował on
swemu władcy worek czarnych kamieni, zwanych później węglem.
Obdarowany tak był zachwycony prezentem, że w nagrodę awansował
owego młodzieńca na swego Rycerza i nadał mu imię Funkenstein.
Zobowiązał
go również do wybudowania w miejscu owego cennego znaleziska,
obronną budowlę, która miała pełnić rolę Strażnicy
granicznej, między Śląskiem a Czechami. Pierwotna warownia
obronna, wzniesiona pod koniec XIII wieku, przez piastowskiego
Księcia Bolka I, zwanego Surowym, z czasem stała się rezydencją
książęcą. Zamek, nazywany „Kluczem Śląska”, miał duże
znaczenie strategiczne, gdyż zabezpieczał drogi handlowe ze Śląska
do Czech.
Zbudowany
na skalnym cyplu, wznoszącym się na wysokość 395 m n.p.m.,
otoczony jest głęboką doliną. Swoim położeniem i
majestatycznym pięknem zachwyca wszystkich, którzy zawędrują w te
strony. W początkach swego istnienia Książ bardzo często zmieniał
właścicieli . Dopiero w 1509 roku Zamek i otaczające go dobra
oddane zostały w ręce Konradowi von Hochberg i ta rodzina
utrzymywała go w posiadaniu przez kolejne trzy wieki.
W
swojej przedwojennej historii Książ przeżył dwie wielkie
przebudowy. Pierwsza , tzw. barokowa przypadła na początek XVIII
wieku , czyli na czasy panowania Konrada Ernsta Maksymiliana von
Hochberg. Wtedy powstała monumentalna, wschodnia fasada z głównym
wejściem, salony barokowe ze wspaniałą Salą Maksymiliana.
Druga
rozbudowa Zamku przypadła na początek XX wieku. Ówczesny
właściciel Książa – Jan Henryk XV von Hochberg, był dziedzicem
ogromnej fortuny, w skład której, oprócz Książa, wchodziły
m.in: Wałbrzych, Pszczyna, 13 kopalń węgla kamiennego,
elektrownie, koksownie, kamieniołomy , browary w Tychach i wiele
więcej. Hochberg za punkt honoru postawił sobie przekształcenie
Zamku Książ w okazałą rezydencję magnacką. Powiększono go o
– północne i zachodnie, do którego dobudowano dwie wieże.
Jednak
wybuch I Wojny Światowej, kryzys gospodarczy, oraz problemy
osobiste Hochbergów nie pozwoliły na dokończenie przebudowy i
przyczyniły się do krachu finansowego rodziny .
Hochbergowie
musieli opuścić Książ, ich dobra przeszły pod zarząd
komisaryczny, a w 1941 roku uległy konfiskacie na rzecz Rzeszy
Niemieckiej.
Żoną
Jana Henryka XV von Hochberg, była Księżna Maria Teresa Oliwia,
zwana Księżniczką Daisy.
Jakoś
udało się zwiedzić cały zamek w niepełną godzinę. Choć
i tak pewien niedosyt pozostał... Wyczuwam powrót do Książa na
wiosnę.
Ale
dotarliśmy do miejsca, z którego ruszyliśmy w drugą część
zwiedzania – podziemia zamku Książ oraz historia projektu Riese.
Udaliśmy
się całą grupą jakieś sześć pięter pod ziemię, gdzie ukazały
się przed nami pozostałości podziemnego kompleksu. Ogromny rozmach
wywarł na mnie piorunujące wrażenie.
Krótko
o historii projektu Riese...
Gdy w
1942 r. nasiliły się alianckie naloty bombowe Hitler podjął
decyzję o budowie swojej nowej kwatery głównej. Wybór
lokalizacji padł na Dolny Śląsk, bardzo długo uważany za rejon
bezpieczny, gdyż do 1943 r. był poza działaniami militarnymi. W
dodatku na tym obszarze zostało zlokalizowanych wiele zakładów
kluczowych dla niemieckiego przemysłu. Wszystkie te czynniki
sprawiły, że to właśnie tutaj wówczas powstał projekt
utworzenia potężnych bunkrów i budowli podziemnych wydrążonych w
Górach Sowich, a na Zamku Książ samej głównej kwatery Hitlera,
która miała stać się siedzibą Ministerstwa Spraw Zagranicznych
III Rzeszy. Zamierzenie utworzenia ogromnych podziemnych budowli
otrzymało kryptonim „Riese” (z niem. Olbrzym) i jest uważane
dzisiaj za największy projekt górniczo-budowlany hitlerowskich
Niemiec
Koordynowaniem
tych prac zajmowała się początkowo Śląska Wspólnota
Przemysłowa, jednak zbyt wolny ich postęp sprawił, że już na
przełomie marca i kwietnia 1944 nadzór nad budową przejęła
paramilitarna Organizacja TODT. Ponieważ do realizacji tak wielkiego
przedsięwzięcia niezbędne były duże nakłady siły roboczej, dla
przyspieszeniu prac wykorzystano więźniów obozu koncentracyjnego
Gross - Rosen. Riese stało się przyczyną i tłem dla ogromnego
nieszczęścia ludzkiego: na plac budowy w Książu zostało
skierowanych tysiące ludzi, którzy pracowali w nieludzkich
warunkach i ponad siły.
Przedsięwzięcie
budowlane o takim rozmachu wymagało także dużych nakładów
finansowych. Była to najkosztowniejsza budowa obiektów
strategicznych ówczesnych Niemiec. Wedle danych z września 1944
produkcja tych schronów miała pochłonąć 150 milionów marek. Na
projekt Riese zużyto więcej betonu niż przyznano w 1944 roku na
budowę schronów przeciwlotniczych dla ludności cywilnej.
Pod
zamkiem wydrążone zostały podziemia na głębokości 15 i 50 m.
Projekt schronu przeciwlotniczego pod Książem uwzględniał
pokonanie około 35-metrowej wysokości pomiędzy przejściem
podziemnym na poziomie tarasów południowych a zasadniczym poziomem
podziemi. Dlatego też niezbędne było wykonanie szybu
komunikacyjnego o takiej wysokości. W tym celu zrobiono wykop na
dziedzińcu honorowym o głębokości około 50 m. W górnej części
miał on 25 m długości i 19 m szerokości. W szybie umiejscowiona
miała zostać duża winda (prawdopodobnie mieszcząca samochód
osobowy). Przez kilkanaście lat po wojnie wykop przed zamkiem
pozostawał w takim stanie jak w chwili zaprzestania robót. Dopiero
na początku lat 60-tych podjęto decyzję o jego zasypaniu.
Prace
związane z drążeniem podziemi pod zamkiem zostały wykonane tylko
w części. Przed wkroczeniem Armii Czerwonej wiele podziemnych
konstrukcji zostało zniszczonych, a tunele do nich prowadzące
zostały zamaskowane albo nawet wysadzone.
Badacze
zajmujący się tą tematyką do dziś dyskutują nad przeznaczeniem
podziemi w Książu. Być może miały być to schrony dla Führera i
jego najbliższych, laboratoria chemiczne lub biologiczne. Zakłada
się, że to co znamy obecnie, jest tylko częścią całości
podziemi, świadczy o tym czas trwania budowy, a także zainwestowane
siły i nakłady.
Dziś
sama powierzchnia znanych nam podziemi wynosi ponad 3000 m². Według
historyków prawdopodobnie w zamaskowanych korytarzach ukryte zostały
cenne depozyty zamkowe i muzealne, które zaginęły w wojennej
zawierusze.
Podejrzewa
się, że może to być również ważne miejsce pamięci
historycznej i znajdują się tam masowe mogiły pracujących tu
więźniów.
Przyznam
się, że nie spotkałem do tej pory historii, która tak by mnie
zaciekawiła i zaintrygowała. Jest tam więcej pytań niż
odpowiedzi. Na wiosnę będę musiał skoczyć też i w okolice Gór
Sowich.
Ale
dzięki temu, że wyszliśmy w tym samym miejscu, mogliśmy wrócić
raz jeszcze na zamek. Powodem był mały sklepik w zamku. Nie mogłem
sobie odmówić tej przyjemności i musiałem przytulić dwa pięknie
wyglądające kielichy. Musiałem oczywiście nakarmić moją
numizmatyczną cząstkę i nabyłem też dwie monety.
Cóż,
mimo krótkiego spaceru po zamku – trochę w pośpiechu, tu uważam,
że dawno nie gościłem w tak pięknej i owianej tajemnicą budowli.
O tych tajemnicach będę
musiał jeszcze poczytać i poszperać, żeby za drugim razem
spojrzeć na to nieco inaczej.
A
póki co, po dniu pełnym wrażeń, wracamy do domu. Zobaczymy co mi
się następnym razem uwali w tej małej główce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz