wtorek, 29 października 2019

Rozdział 12



25.06. - 26.06. 2019
Mystic Festival 2019


Metalu słucham od jakichś 14lat; tak plus-minus. Jednym z moich pierwszych zespołów, na kasecie magnetofonowej, był King Diamond i album Abigail. Jego głos urzekł mnie od pierwszych sekund. Pomijam już fakt, że nie minęło dużo czasu, kiedy poznałem niemal całą twórczość Kinga, i co więcej, większą część tekstów znałem na pamięć.


Od tamtej pory na listę marzeń do zrealizowania dopisałem koncert mojego Króla. I tu zaczęło się polowanie; kiedy zagra w Polsce i uda mi się na ten koncert iść? W międzyczasie doszły mnie słuchy, że King zachorował bardzo poważnie na serce (nie do końca pamiętam już o co to chodziło) i dotknęło mnie to, jakby zachorował ktoś z bliskiej mi rodziny.


Ale nie o tym chciałem. Do rzeczy..!



Kiedy w listopadzie 2018 roku siedząc na przerwie w pracy, przeglądałem internetowe wiadomości, moim oczom ukazała się informacja o dwudniowym metalowym festiwalu. Coś mnie tknęło i zajrzałem z ciekawości, kogo można by tam ujrzeć na żywo. Większość zespołów była OK. Co prawda nie pogardziłbym, gdyby na horyzoncie pojawiła się szansa na ich zobaczenie, jednakże – w tamtym czasie – cena dwudniowego karnetu troszeczkę mnie zaskoczyła.

Czytam dalej... jakie jeszcze zespoły będą na Tauron Arenie w Krakowie...

Wtedy moim oczom ukazał się nie kto inny jak mój Król! King Diamond w Polsce! Koncert Króla! W sekundzie moje zdanie i nastawienie na ten festiwal zmieniło się o całe myljon stopni. Powiedziałem wtedy do siebie, że nic mnie nie interesuje, poniosę każdą cenę, ale koncertu Kinga nie odpuszczę!

Co prawda znajomi mówili, że koncert Kinga na tego typu festiwalach nie umywa się do jego solowego występu i że szału nie będzie. Nie słuchałem ich. Miałem szansę spełnić marzenie gówniarza z czasów gimnazjum! Nie mogłem sobie pozwolić na takie zaniedbanie!

Jednak, jak to czasem bywa, problem pojawił się z środkami na realizację tego celu. Długo dumałem, rozmyślałem, głowiłem się wręcz, jak połączyć te kropki i osiągnąć wybrany cel? Aż tu nagle – ni z gruchy, ni z pietruchy – wymagana kwota pojawiła się z nawiązką. Uznałem to za znak i po niekończącym się oczekiwaniu stanąłem z biletami w ręku przy wejściu na teren festiwalu.

Do Krakowa przyjechałem dzień wcześniej. Co by się zainstalować w lokum i nieco zwiedzić miasto. Szybko się rozpakowałem i ogarnąłem. Szybki prysznic, kawka i w drogę na miasto!

Nie pytajcie, jak tego dokonałem, ale będąc u podnóży Wawelu, nawet mi przez myśl nie przeszło, żeby wejść do środka. Czemu? Będąc pod zamkiem nie wszedłem do środka? Tego nawet najstarsze rycerze nie wiedzą. Tak po prostu. Ale do kawiarni na ciastko i herbatkę z lodem wejść musiałem. Usadowiłem się przy stoliku z widokiem na okolicę i trochę popisałem.

Następnego dnia miała się rozpocząć moja dwudniowa przygoda z muzyką. Na samą myśl serce przyspieszało. Teraz odliczałem już tylko godziny do spotkania z Królem.

Koło południa stawiłem się w pełnym rynsztunku pod bramkami na teren festiwalu. Ogarnąłem sprawy z biletami i opaskami i wszedłem na teren. Pierwsze co musiałem wręcz zrobić to przejść przez tę cudowną kurtynę wodną. Ponad 30 stopni na zewnątrz, pełne słońce, zero chmur, a ja... glany czarne spodnie i czarny bezrękawnik... No genialnie! Gdyby nie ta umiłowana kurtyna wyglądałbym jakbym spod prysznica wyszedł kilka chwil temu. Ochłodziłem się i od razu mi się lepiej zrobiło.


Rzut oka na czasówkę. Omnium Gatherum o 15:30 na Park Stage i Jinjer o 16:00 na głownej scenie a In Twilight's Embrance o 16:15 na The Shrine. Hmm... od czego tu zacząć? Od piwa! I może w końcu ktoś się pojawi?


W końcu jeden Jacek dał się namówić i teraz było już raźniej.. Uzgodniliśmy przy piwie, że zaczniemy koncertować od Jinjer. Potem ja zostałem na Eluveitie a Jacek poszedł dalej.



















Następnym koncertem, na który poszedłem był Powerwolf. W międzyczasie, między koncertami, musiałem zahaczyć o stoiska z płytami i gadżetami. Jakbym mógł to przygarnął bym cały stos... winyli i cd. Niestety, przytuliłem tylko cztery albumy. Na winylu oczywiście.

Tym samym moja kolekcja winyli powiększyła się o album: Coat of Arms (Sabaton), Death Cult Armageddon (Dimmu Borgir) oraz Abigail II The Revenge i Give Me Your Soul... Please (King Diamond). A byłoby tego o wiele więcej... następnym razem ;)

Następnie załapałem się jeszcze na kawałek Amon Amarth, potem większa połowa In Flames i gwiazda pierwszego dnia, czyli Slipknot. Chociaż ten ostatni nie podszedł moim gustom tak do końca...

Dzień zakończyłem w tym samym miejscu, gdzie się rozpoczął – pod zamkiem. Krótkie spotkanie ze znajomą i do domu. Przed nami jeszcze jeden dzień w raju!





Drugi dzień. Dziś znowu przespałem śniadanie.. Szybki prysznic, kawka, fajka i wio, do raju. Tym razem dałem się namówić Jackowi i (nie)zbędne zakupy zrobiłem zaraz na początku. Żeby potem nie musieć biegać z torbą ani z plecakiem to oddałem go do szatni i mogłem w końcu wyszaleć się w pogo.

Pierwszym zespołem, na który się udałem był Frog Leap. Pierwszy zespół i od razu w pogo. Trzeba się wyszaleć, póki można. Ale czy aby na pewno można? Przy trzeciej piosence usłyszałem dość głośne (dla mnie) chrupnięcie i nagle zacząłem utykać na nogę... Oj, coś się stało? A, pewnie krzywo stanąłem.. Rozchodzi się... Po kilku następnych piosenkach, gdy uczucie pulsowania nie ustawało, postanowiłem podejść do medyków. Spryskali mi nogę jakimś zamrażaczem, czy kij wie co to było i poszli. Na odchodne poradzili, bym chwilę odsapnął. Po kilku piosenkach i krótkim pogo? Po czym tu odpoczywać? Ale spoko, nie będę dyskutować... Do końca występu Frog Leap podpierałem ścianę, żeby się nie zawaliła. Chwilę po mnie z Main Stage wyszła kolejna osoba, trzymając się za głowę – jak się potem okazało chłopak miał rozciętę coś tam i pojechał na szycie tego tam jakiegoś miejsca... nie ważne.. drobne incydenty były, są i pewnie będą.

Noga dalej boli. Chodzić ciężko. Odpuściłem na resztę dnia tańce i skupiłem się na słuchaniu i oczywiście na piwku. Uznałem po prostu, że dosyć poważnie skręciłem nogę.

Wtedy w mojej głowie pojawiła się niechciana myśl zwątpienia. Noga boli, cały czas, coraz bardziej... wymarzony występ zacznie się dopiero za 3 godziny. Czekać, przecierpieć ten czas i spełnić marzenie czy wyjść na tarczy, pokonamy przez nogę i wrócić ratować co z niej zostało? Ale przecież wypiłem piwo. Za kółko nie wsiądę, nie ma opcji takiej. Przed bramą główną stali policjanci, może mają alkomat? Zmierzę sobie ile mam i będę wiedział czy ta opcja niechciana zagra. Udałem się do panów policjantów i zagaiłem, czy mają alkomat. Pan odrzekł, że nie i najbliżej gdzieś tam mają. Trudno opcja wykreślona. Podziękowałem i wróciłem. Do występu Kinga dla spokoju nogi postanowiłem gdzieś posiedzieć.

Zgłodniałem. Poszedłem zjeść coś na wzór obiadu i wychodząc ze strefy gastronomicznej jeden z ochroniarzy zagadał do mnie, że mam fajne buty. Zaskoczony zacząłem oglądać swoje buty i odparłem mu, że to są zwykłe dziesięciodziurkowe glany a to co uznał za dodatek do butów to są spodnie. I tak od słowa do słowa pochwaliłem się ciekawostką z nogą. Ochroniarz okazał się dobrą duszą i wspomógł mnie ketonalem, żebym jakoś przeżył resztę dnia. Przypominając, że gdybym potrzebował mogę podejść raz jeszcze.

Ból znacznie ustał i mogłem nieco lepiej chodzić. Zbliżała się moja godzina. Więc kierunek obrałem w stronę Park Stage, gdzie po występie Emperor, o 21:00 wejdzie na scenę King Diamond.

Jak tak siedziałem na górce dołączył do nas trzeci muszkieter – Damian. I było nas trzech. Do Kinga dosiedzielismy tak aż w końcu każdy z nas poszedł w swoim kierunku.

Te ostatnie sekundy, zdało się odczuć, trwały w nieskończoność. Scena zakryta ogromną czarną płachtą. W końcu stało się! Kurtyna opadła a wraz z nią moja szczęka. Moim oczom ukazała się scena rodem z teatralnego spektaklu.

Nagle w tle zaczął krzyczeć jakiś alarm. Z środkowych drzwi zakapturzona postać wwiozła leżącego, nieprzytomnego Kinga, który po chwili wstał i przekręcił dźwignie, która uciszyła alarm. King wziął do ręki swój mikrofon i zaczęło się. Coś wspaniałego. Coś pięknego. Aż słów nie mogę znaleźć chcąc opisać swoje przeżycia. Spełnienie dziecięcego marzenia!

Gdyby tylko nie chłopak, stojący po mojej lewej stronie, nie zarzucał mi włosami na twarz byłoby idealnie. Kilka razy musiałem zwracać mu uwagę, bo jednak było to na dłuższą metę irytujące. Nie przypomnę sobie teraz, jakie utwory King zagrał, ale ugościł nas jednym ze swoich nowych piosenek.

To nie był zwykły koncert ani występ to był iście występ teatralny ubrany z metalowe brzmienia. Na coś takiego warto było czekać tyle lat; ponad dekadę. Cel osiągnięty. Ale oczywiście na tym nie poprzestanę. Nadal będę polować na solowy występ Kinga. Oby tylko nie kolejną dekadę...

 

Gwiazdą drugiego dnia był Sabaton. Jednak na niego nie udało mi się dotrzeć. Noga zaś się dała o sobie znać. Więc musiałem iść do Pana Krzysia – ochroniarza – po kolejną dawkę znieczulenia. Przy okazji zagadałem się z dwiema dziewczynami z ochrony i jakoś tak rozmowa się rozkręciła, że zapomniałem o ostatnim występie. Sympatycznie się z nimi rozmawiało. Dopiero przypomniałem sobie, że to koniec raju, kiedy przyszli do nas Jacek z Damianem.


Pożegnaliśmy się z dziewczynami, z Panem Krzysiem i poszliśmy do wyjścia.


Siedliśmy na krawężniku i zaczęliśmy obmyślać plan na resztę nocy. Po chwili dotarła do naszego grona czwarta osoba. Jak się podczas rozmowy okazało to ona udzielała mi wsparcia mentalnego (i tego zamrażacza) podczas pierwszego koncertu. Siedzieliśmy tak na tym krawężniku dobrą godzinę. Aż musiałem przyznać, że przez tę nogę muszę odmówić tej przyjemności. Byłem po prostu ciekaw jaki jest jej stan.

Wróciłem do pokoju i od razu zająłem się stopą. Zdjąłem glan i to co zobaczyłem przeszło moje wyobrażenia.

Jak się okazało – kilka dni później – u chirurga, że noga jest złamana. „Złamanie piątej kości śródstopia” rzekł lekarz diagnozując zdjęcie rentgenowskie. Miesiąc wolnego.



Podsumowując, czy warto było? Bez wahania odpowiadam, że tak, warto było. Nawet za cenę siedzenia cały lipiec z gipsem na nodze. Zrealizowałem marzenie, poznałem wiele super wspaniałych ludzi, przeżyłem niezapomniane chwile i złamałem nogę... to ostatnie jest najlepsze.


Już nie mogę się doczekać następnej edycji Mystic Festivalu 2020. Już zaczynam sobie grzać miejsce pod scenami.

Do zobaczenia w czerwcu na drugiej edycji MF.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz