25.06. - 26.06. 2019
Mystic Festival 2019
Metalu słucham od
jakichś 14lat; tak plus-minus. Jednym z moich pierwszych zespołów,
na kasecie magnetofonowej, był King Diamond i album Abigail. Jego
głos urzekł mnie od pierwszych sekund. Pomijam już fakt, że nie
minęło dużo czasu, kiedy poznałem niemal całą twórczość
Kinga, i co więcej, większą część tekstów znałem na pamięć.
Od tamtej pory na listę
marzeń do zrealizowania dopisałem koncert mojego Króla. I tu
zaczęło się polowanie; kiedy zagra w Polsce i uda mi się na ten
koncert iść? W międzyczasie doszły mnie słuchy, że King
zachorował bardzo poważnie na serce (nie do końca pamiętam już o
co to chodziło) i dotknęło mnie to, jakby zachorował ktoś z
bliskiej mi rodziny.
Ale nie o tym chciałem.
Do rzeczy..!
Kiedy w listopadzie 2018
roku siedząc na przerwie w pracy, przeglądałem internetowe
wiadomości, moim oczom ukazała się informacja o dwudniowym
metalowym festiwalu. Coś mnie tknęło i zajrzałem z ciekawości,
kogo można by tam ujrzeć na żywo. Większość zespołów była
OK. Co prawda nie pogardziłbym, gdyby na horyzoncie pojawiła się
szansa na ich zobaczenie, jednakże – w tamtym czasie – cena
dwudniowego karnetu troszeczkę mnie zaskoczyła.
Czytam dalej... jakie
jeszcze zespoły będą na Tauron Arenie w Krakowie...
Wtedy moim oczom ukazał
się nie kto inny jak mój Król! King Diamond w Polsce! Koncert
Króla! W sekundzie moje zdanie i nastawienie na ten festiwal
zmieniło się o całe myljon stopni. Powiedziałem wtedy do siebie,
że nic mnie nie interesuje, poniosę każdą cenę, ale koncertu
Kinga nie odpuszczę!
Co prawda znajomi mówili,
że koncert Kinga na tego typu festiwalach nie umywa się do jego
solowego występu i że szału nie będzie. Nie słuchałem ich.
Miałem szansę spełnić marzenie gówniarza z czasów gimnazjum!
Nie mogłem sobie pozwolić na takie zaniedbanie!
Jednak, jak to czasem
bywa, problem pojawił się z środkami na realizację tego celu.
Długo dumałem, rozmyślałem, głowiłem się wręcz, jak połączyć
te kropki i osiągnąć wybrany cel? Aż tu nagle – ni z gruchy, ni
z pietruchy – wymagana kwota pojawiła się z nawiązką. Uznałem
to za znak i po niekończącym się oczekiwaniu stanąłem z biletami
w ręku przy wejściu na teren festiwalu.
Do Krakowa przyjechałem
dzień wcześniej. Co by się zainstalować w lokum i nieco zwiedzić
miasto. Szybko się rozpakowałem i ogarnąłem. Szybki prysznic,
kawka i w drogę na miasto!
Nie pytajcie, jak tego
dokonałem, ale będąc u podnóży Wawelu, nawet mi przez myśl nie
przeszło, żeby wejść do środka. Czemu? Będąc pod zamkiem nie
wszedłem do środka? Tego nawet najstarsze rycerze nie wiedzą. Tak
po prostu. Ale do kawiarni na ciastko i herbatkę z lodem wejść
musiałem. Usadowiłem się przy stoliku z widokiem na okolicę i
trochę popisałem.
Następnego dnia miała
się rozpocząć moja dwudniowa przygoda z muzyką. Na samą myśl
serce przyspieszało. Teraz odliczałem już tylko godziny do
spotkania z Królem.
Koło południa stawiłem
się w pełnym rynsztunku pod bramkami na teren festiwalu. Ogarnąłem
sprawy z biletami i opaskami i wszedłem na teren. Pierwsze co
musiałem wręcz zrobić to przejść przez tę cudowną kurtynę
wodną. Ponad 30 stopni na zewnątrz, pełne słońce, zero chmur, a
ja... glany czarne spodnie i czarny bezrękawnik... No genialnie!
Gdyby nie ta umiłowana kurtyna wyglądałbym jakbym spod prysznica
wyszedł kilka chwil temu. Ochłodziłem się i od razu mi się
lepiej zrobiło.
Rzut oka na czasówkę.
Omnium Gatherum o 15:30 na Park Stage i Jinjer o 16:00 na głownej
scenie a In Twilight's Embrance o 16:15 na The Shrine. Hmm... od
czego tu zacząć? Od piwa! I może w końcu ktoś się pojawi?
W końcu jeden Jacek dał
się namówić i teraz było już raźniej.. Uzgodniliśmy przy
piwie, że zaczniemy koncertować od Jinjer. Potem ja zostałem na
Eluveitie a Jacek poszedł dalej.
Następnym koncertem, na
który poszedłem był Powerwolf. W międzyczasie, między
koncertami, musiałem zahaczyć o stoiska z płytami i gadżetami.
Jakbym mógł to przygarnął bym cały stos... winyli i cd.
Niestety, przytuliłem tylko cztery albumy. Na winylu oczywiście.
Tym samym moja kolekcja
winyli powiększyła się o album: Coat of Arms (Sabaton), Death Cult
Armageddon (Dimmu Borgir) oraz Abigail II The Revenge i Give Me Your
Soul... Please (King Diamond). A byłoby tego o wiele więcej...
następnym razem ;)
Następnie załapałem
się jeszcze na kawałek Amon Amarth, potem większa połowa In
Flames i gwiazda pierwszego dnia, czyli Slipknot. Chociaż ten
ostatni nie podszedł moim gustom tak do końca...
Dzień zakończyłem w
tym samym miejscu, gdzie się rozpoczął – pod zamkiem. Krótkie
spotkanie ze znajomą i do domu. Przed nami jeszcze jeden dzień w
raju!
Drugi dzień. Dziś znowu
przespałem śniadanie.. Szybki prysznic, kawka, fajka i wio, do
raju. Tym razem dałem się namówić Jackowi i (nie)zbędne zakupy
zrobiłem zaraz na początku. Żeby potem nie musieć biegać z torbą
ani z plecakiem to oddałem go do szatni i mogłem w końcu wyszaleć
się w pogo.
Pierwszym zespołem, na
który się udałem był Frog Leap. Pierwszy zespół i od razu w
pogo. Trzeba się wyszaleć, póki można. Ale czy aby na pewno
można? Przy trzeciej piosence usłyszałem dość głośne (dla
mnie) chrupnięcie i nagle zacząłem utykać na nogę... Oj, coś
się stało? A, pewnie krzywo stanąłem.. Rozchodzi się... Po kilku
następnych piosenkach, gdy uczucie pulsowania nie ustawało,
postanowiłem podejść do medyków. Spryskali mi nogę jakimś
zamrażaczem, czy kij wie co to było i poszli. Na odchodne
poradzili, bym chwilę odsapnął. Po kilku piosenkach i krótkim
pogo? Po czym tu odpoczywać? Ale spoko, nie będę dyskutować... Do
końca występu Frog Leap podpierałem ścianę, żeby się nie
zawaliła. Chwilę po mnie z Main Stage wyszła kolejna osoba,
trzymając się za głowę – jak się potem okazało chłopak miał
rozciętę coś tam i pojechał na szycie tego tam jakiegoś
miejsca... nie ważne.. drobne incydenty były, są i pewnie będą.
Noga dalej boli. Chodzić
ciężko. Odpuściłem na resztę dnia tańce i skupiłem się na
słuchaniu i oczywiście na piwku. Uznałem po prostu, że dosyć
poważnie skręciłem nogę.
Wtedy w mojej głowie
pojawiła się niechciana myśl zwątpienia. Noga boli, cały czas,
coraz bardziej... wymarzony występ zacznie się dopiero za 3
godziny. Czekać, przecierpieć ten czas i spełnić marzenie czy
wyjść na tarczy, pokonamy przez nogę i wrócić ratować co z niej
zostało? Ale przecież wypiłem piwo. Za kółko nie wsiądę, nie
ma opcji takiej. Przed bramą główną stali policjanci, może mają
alkomat? Zmierzę sobie ile mam i będę wiedział czy ta opcja
niechciana zagra. Udałem się do panów policjantów i zagaiłem,
czy mają alkomat. Pan odrzekł, że nie i najbliżej gdzieś tam
mają. Trudno opcja wykreślona. Podziękowałem i wróciłem. Do
występu Kinga dla spokoju nogi postanowiłem gdzieś posiedzieć.
Zgłodniałem. Poszedłem
zjeść coś na wzór obiadu i wychodząc ze strefy gastronomicznej
jeden z ochroniarzy zagadał do mnie, że mam fajne buty. Zaskoczony
zacząłem oglądać swoje buty i odparłem mu, że to są zwykłe
dziesięciodziurkowe glany a to co uznał za dodatek do butów to są
spodnie. I tak od słowa do słowa pochwaliłem się ciekawostką z
nogą. Ochroniarz okazał się dobrą duszą i wspomógł mnie
ketonalem, żebym jakoś przeżył resztę dnia. Przypominając, że
gdybym potrzebował mogę podejść raz jeszcze.
Ból znacznie ustał i
mogłem nieco lepiej chodzić. Zbliżała się moja godzina. Więc
kierunek obrałem w stronę Park Stage, gdzie po występie Emperor, o
21:00 wejdzie na scenę King Diamond.
Jak tak siedziałem na
górce dołączył do nas trzeci muszkieter – Damian. I było nas
trzech. Do Kinga dosiedzielismy tak aż w końcu każdy z nas poszedł
w swoim kierunku.
Te ostatnie sekundy,
zdało się odczuć, trwały w nieskończoność. Scena zakryta
ogromną czarną płachtą. W końcu stało się! Kurtyna opadła a
wraz z nią moja szczęka. Moim oczom ukazała się scena rodem z
teatralnego spektaklu.
Nagle w tle zaczął
krzyczeć jakiś alarm. Z środkowych drzwi zakapturzona postać
wwiozła leżącego, nieprzytomnego Kinga, który po chwili wstał i
przekręcił dźwignie, która uciszyła alarm. King wziął do ręki
swój mikrofon i zaczęło się. Coś wspaniałego. Coś pięknego.
Aż słów nie mogę znaleźć chcąc opisać swoje przeżycia.
Spełnienie dziecięcego marzenia!
Gdyby tylko nie chłopak,
stojący po mojej lewej stronie, nie zarzucał mi włosami na twarz
byłoby idealnie. Kilka razy musiałem zwracać mu uwagę, bo jednak
było to na dłuższą metę irytujące. Nie przypomnę sobie teraz,
jakie utwory King zagrał, ale ugościł nas jednym ze swoich nowych
piosenek.
To nie był zwykły
koncert ani występ to był iście występ teatralny ubrany z
metalowe brzmienia. Na coś takiego warto było czekać tyle lat;
ponad dekadę. Cel osiągnięty. Ale oczywiście na tym nie
poprzestanę. Nadal będę polować na solowy występ Kinga. Oby
tylko nie kolejną dekadę...
Gwiazdą drugiego dnia
był Sabaton. Jednak na niego nie udało mi się dotrzeć. Noga zaś
się dała o sobie znać. Więc musiałem iść do Pana Krzysia –
ochroniarza – po kolejną dawkę znieczulenia. Przy okazji
zagadałem się z dwiema dziewczynami z ochrony i jakoś tak rozmowa
się rozkręciła, że zapomniałem o ostatnim występie.
Sympatycznie się z nimi rozmawiało. Dopiero przypomniałem sobie,
że to koniec raju, kiedy przyszli do nas Jacek z Damianem.
Pożegnaliśmy się z
dziewczynami, z Panem Krzysiem i poszliśmy do wyjścia.
Siedliśmy na krawężniku
i zaczęliśmy obmyślać plan na resztę nocy. Po chwili dotarła do
naszego grona czwarta osoba. Jak się podczas rozmowy okazało to ona
udzielała mi wsparcia mentalnego (i tego zamrażacza) podczas
pierwszego koncertu. Siedzieliśmy tak na tym krawężniku dobrą
godzinę. Aż musiałem przyznać, że przez tę nogę muszę odmówić
tej przyjemności. Byłem po prostu ciekaw jaki jest jej stan.
Wróciłem do pokoju i od
razu zająłem się stopą. Zdjąłem glan i to co zobaczyłem
przeszło moje wyobrażenia.
Jak się okazało –
kilka dni później – u chirurga, że noga jest złamana. „Złamanie
piątej kości śródstopia” rzekł lekarz diagnozując zdjęcie
rentgenowskie. Miesiąc wolnego.
Podsumowując, czy warto
było? Bez wahania odpowiadam, że tak, warto było. Nawet za cenę
siedzenia cały lipiec z gipsem na nodze. Zrealizowałem marzenie,
poznałem wiele super wspaniałych ludzi, przeżyłem niezapomniane
chwile i złamałem nogę... to ostatnie jest najlepsze.
Już nie mogę się
doczekać następnej edycji Mystic Festivalu 2020. Już zaczynam
sobie grzać miejsce pod scenami.
Do zobaczenia w czerwcu
na drugiej edycji MF.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz