Cradle of Filth & ACOD (support)
29 dzień kwietnia 2019
Długo rozmyślałem, czy
poszerzyć tematykę bloga również na relację z koncertów. Dużo
ich co prawda nie było, bo miałem sporą przerwę w koncertowaniu,
jednak w tym roku – po sporej dozie zmian – postanowiłem wznowić
tę przyjemność. Bo jednak muzyka na żywo, podczas koncertu,
zdecydowanie różni się od tej płynącej z głośników.
W końcu znalazłem
zespół, na koncert którego udam się wznawiając przygodę z
koncertowaniem. Wybór padł na brytyjski blackmetalowy zespół
Cradle of Filth. Koncert odbył się 29 kwietnia w warszawskim klubie
Progresja, w ramach trasy koncertowej Lustmord and Tourgasm.
Wybór nie był
przypadkowy, ponieważ był to koncert chwilę przed majówką i
akurat miałem wtedy urlop zakładowy. Była to okazja zbyt kusząca,
by z niej nie skorzystać.
Przy okazji wpadłem też
na pomysł nieco lepszej pamiątki niż sam bilet. Posiłkując się
pomysłem sprzed 10 lat, jadąc na koncert zespołu Sabaton, że
zdobędę autografy zespołu na specjalnie przygotowanej do tego
koszulce. Tak też zrobiłem tym razem. Przygotowałem białą
koszulkę, na której nadrukowałem, w tym samym układzie, logo
zespołu, datę oraz miejsce. Uzbroiwszy się we własny „niezbędnik”
(czyt. bilet, koszulka i marker) wyruszyłem w drogę do stolicy.
Koncert miał się
rozpocząć otwarciem bram o 18:30 a na miejscu byłem już o
godzinie 14:00. Dzięki temu udało mi się zaparkować bardzo blisko
drzwi.
Po jakichś czterech
godzinach czekania, gotowania się wręcz na pełnym słońcu w
czarnym uniformie, wreszcie nadeszła ta długo wyczekiwana chwila –
otwarcie bram. Nagle, znikąd, pojawił tłum fanów, którzy – ku
mojemu strasznie pozytywnemu zaskoczeniu – ustawili się w kolejce.
Nikt się nie pchał, nie było żadnych szturchań czy czegoś w tym
stylu. Z pełną kulturą wszyscy weszli do klubu. Po tak dużej
przerwie, był to dla mnie straszny szok – oczywiście pozytywny.
Po wejściu do klubu od
razu ruszyłem pod scenę... teraz tylko wystać swoje i zaczekać aż
zacznie się zabawa. Strasznie nie lubię na coś czekać..
zwłaszcza, kiedy mam wrażenie, że minuta trwa godzinę.
Ale w końcu się
doczekałem i support zaczął powoli wychodzić na scenę. Supportem
był francuski blackmetalowy zespół ACOD. Było to moje pierwsze
spotkanie z tym zespołem, więc zbyt wiele na ich temat powiedzieć
nie mogę, ale przyznam, że grali przyjemnie i chyba rozgrzali
publiczność przed głównym gościem.
Jak szybko zaczęli tak
szybko skończyli... i znów na scenie zapanowała cisza. Chłopaki z
obsługi krzątali się zbierając sprzęt i szykując kolejny dla
gwiazdy wieczoru. Wnieśli też statyw na mikrofon dla Daniego, który
widać było, że do lekkich nie należy, ale jest uroczy. Kiedy
wszystko było już przygotowane a w powietrzu dało się niemal
dostrzec, że jeszcze kilka chwil i zacznie się akcja – tłum
zaczął skandować. I stało się!
Wyszli! Pierwszym utworem
był Thirteen Autumns and a Widow. W
pierwszych chwilach sam nie mogłem uwierzyć, że widzę ich na
żywo. Nawet teraz, po tych kilku miesiącach, które upłynęły
nadal na samą myśl mam ciarki na plecach, kiedy Dani wyszedł w
pelerynie z kapturem, który zakrywał mu twarz. Zrobił tym na mnie
ogromne wrażenie.
Łącznie
Cradle of Filth zagrali 12 utworów. Zagrali:
1.
Thirteen Autumns and a Widow
2.
Cruelty Brought Thee Orchids
3.
Beneath the Howling Stars
4.
Desire in Violent Overture
5.
The Twisted Nails of Faith
6.
Bathory Aria: Benighted Like Usher / A Murder of Ravens in Fugue /
Eyes That Witnessed Madness
7.
Lustmord and Wargasm (The Lick of Carnivorous Winds)
8.
Malice Through the Looking Glass
9.
Heartbreak and Seance
10.
Wester Vespertine
11.
Saffron's Curse
12.
From the Cradle to Enslave
Jak
tylko skończyli grać i tłum niechętnie zaczął rozchodzić się
w kierunku wyjścia, udało mi się prześlizgnąć i w miarę szybko
wydostać na zewnątrz. Teraz znowu przyszło mi czekać, aż zespół
ochłonie, ogarnie się i wyjdzie do swoich fanów dać podpisy,
narobić zdjęcia i najnormalniej przybić piątkę. Udał mi się
stanąć przy samych drzwiach bocznych, przy których stał
ochroniarz. Dowiedziałem się od niego, że tędy zespół będzie
wychodzić. Ucieszyłem się, że jestem pierwszy na linii i
najszybciej uda mi się zdobyć od nich podpisy, zanim tłum rzuci
się na nich i wymęczy ich do reszty.
Najszybciej
udało mi się zdobyć podpis od gitarzysty Marka „Ashok” Šmerdy,
który wyszedł na szybkiego papieroska. Nie chciałem mu za bardzo
przeszkadzać, ale zgodził się na zrobienie wspólnego zdjęcia i
na podpis na koszulce. Ucieszyło mnie jego pytanie, czy mam takich
koszulek więcej bo spodobała mu się – miałem tylko jedną, dla
siebie.
Stałem
tam jeszcze kilkadziesiąt minut, może z godzinę, aż tłum się
przerzedził i zostali tylko ci najwytrwalsi. Koniec końcu zostałem
poproszony, żebym i ja stanął za barierkami. Była to już kwestia
kilku trwających wiecznie minut, aż zespół w końcu wyjdzie.
Moje
i kilku osób czekających ze mną marzenia w końcu się ziściły –
pojawili się prawie wszyscy członkowie zespołu. Każdy z uśmiechem
na twarzy z entuzjazmem podszedł do naszej grupki. Jedynie Dani nie
wyszedł. Czego żałuję bardzo. Nie znam szczegółów, dlaczego
podjął taką a nie inną decyzję. Co mi się obiło o uszy to to,
że Dani szybko się denerwuje i coś go właśnie mocno zdenerwowało
i nie chciał do nas wyjść. Mówi się trudno, ale mam powody, żeby
wyczekiwać kolejnego ich występu w Polsce. Muszę mieć koszulkę w
podpisami wszystkich członków zespołu!
Kiedy
każdy z nas miał już to za czym czekał... bodajże dwie godziny
po koncercie... raz jeszcze podziękowaliśmy im za występ, oni nam
za czekania i wszyscy rozeszliśmy się w swoich kierunkach.
Jest
to moja pierwsza recenzja takiego wydarzenia i w tym, póki co,
doświadczenie zbieram. Jednakże Cradle of Filth zapoczątkował i
rozbudził we mnie chęć do dalszego koncertowania. Zespół
przypomniał mi, dlaczego tak bardzo kocham te muzykę. Może nie
jestem jakimś wielkim fanem tego zespołu, ale na pewno mają swoje
miejsce w mojej kolekcji. Z ciarkami na plecach nie mogę się już
doczekać, aż będzie mi dane zobaczyć ich po raz drugi na żywo...
kto wie może następnym razem uda mi się zrobić sobie fotkę z
Danim i podpisze mi się na koszulce? Czas pokaże – jak to mówią.
A póki co kończę ten rozdział i biorę się za pisanie następnej
relacji z następnego koncertu, jednak nie ostatniego...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz