czwartek, 15 czerwca 2017

Rozdział 5

Komunijna Szarlotka w Toszku

4 dzień czerwca 2017 roku


Przyszedł ten dzień, kiedy moja siostra przystąpiła do Komunii Świętej. Całe szczęście, że pogoda nam dopisała i na niebie nie było żadnej chmury.

Tylko jaki prezent byłby najlepszy? Co brat może dać siostrze w prezencie w tak wyjątkowym dla niej dniu? Rozmyślaliśmy nad tym problemem z Olą kilka miesięcy. W końcu wpadłem na pomysł, żeby zamiast jakiegoś mało wartościowego prezentu lub koperty z pieniędzmi dać Młodej (siostrze) prezent w postaci wspomnień. Tu narodził się pomysł, żeby zabrać ją na wycieczkę. Ola od razu przystała na ten pomysł. Decyzja zapadła – jedziemy na wycieczkę!


Ale gdzie? Na to pytanie odpowiedziałem niemal natychmiastowo – do zamku w Toszku! Od dawna mieliśmy zamiar tam jechać, tylko jakoś nie mogliśmy się zebrać. Teraz nadarzyła się okazja, więc postanowiliśmy ją wykorzystać.

Komunia odbyła się w sobotę, więc wycieczka przypadła na dzień następny – na niedzielę. Wyjechaliśmy z domu koło godziny 14:00 i po przejechaniu 82km dotarliśmy do celu podróży.

O dziwo zamek mieścił się prawie w samym środku miasta, a nie, jak przypuszczałem, gdzieś na jego obrzeżach. Zjechaliśmy na parking, gdzie zaparkowałem Myszkę przy krzakach. Szybkie pamiątkowe foto z Młodą i ruszamy na zamek.

Od frontu zamek prezentował się dosyć... tajemniczo. Coś było w tej bramie, co sprawiało, że w moim odczuciu wyglądało to ciekawie oraz interesująco.


 Zaraz po przekroczeniu progu po prawej stronie zauważyliśmy takie małe coś... Po naciśnięciu guzika z wybranym językiem (polski, angielski, niemiecki) mogliśmy posłuchać historii na temat zamku. Samo nagranie trwało kilka minut, i przyznam, że zainteresowało całą naszą trójkę. Pod koniec nagrania, usłyszeliśmy, że jeśli chcemy posłuchać dalszej części musimy znaleźć kolejne takie małe „coś” na terenie zamku. Powyżej przytwierdzona do słupa wisiała tarcza, na której napisana była „najkrótsza historia toszeckiego zamku”.



Po wysłuchaniu pierwszej części nagrania ruszyliśmy dalej przez most. Pierwszym punktem zwiedzania była … kawiarnia. A dlaczego nie? Po godzinie w samochodzie trzeba coś zjeść. Zwłaszcza, jeśli połowę drogi przespały.

Weszliśmy do małej kawiarenki, gdzie zamówiliśmy sobie szarlotkę na ciepło. Te stołki były tak miękkie i tak wygodne, że zeszło nam trochę na tym.  

Dobra, czas ruszać.  




















Kiedy wyszliśmy na dziedziniec zamkowy, moim oczom pierwsze co się ukazało to cudownie czarne chmury, które nieubłaganie zmierzały ku nam.

Nie przejmując się za bardzo kolorystyką nieba, oddałem się zwiedzaniu. Młoda oczywiście jak to dziecko, biegała i hasała wesoło jak sarenka po zamku. Ale kiedy znalazła drugie „coś”, co opowiadało historię, zatrzymałem się razem z nią.

Tym razem Ola zaczęła hasać i pstrykać zdjęcia gdzie się tylko dało.  

 








Na środku placu stały dyby, gdzie zostałem zmuszony przez dziewczyny, żeby wsadzić łeb. Obok były te płachty z otworami na głowy. Oczywiście kto musiał też i tam łeb wsadzić? Ja i Młoda bo Ola cykała fotki. Taka pani fotograf z zamiłowania.

Po krótkiej sesji zdjęciowej udaliśmy się do wieży, która jako jedyna z dwójki pozostała w jednym kawałku – na fundamentach drugiej można sobie zrobić ognisko.

Wieżę można było zwiedzić w towarzystwie pani przewodnik. Po namyśle kupiliśmy bilety i poczekaliśmy aż zacznie się zwiedzanie. O dziwo nasza trójka była wtedy jedynymi zwiedzającymi. Dzięki czemu mogliśmy się wsłuchać w historię zamku oraz to, co miała do powiedzenia pani przewodnik.

Na początku udaliśmy się schodami w dół, gdzie powitała nas spowita ciemnością komnata, którą wypełniała nastrojowa, z lekką nutką grozy melodia oraz efekty świetlne przypominające błyskawice. Musieliśmy przejść po czymś na wzór mostu zwodzonego. Były to krótkie odcinki kładki zawieszonej na łańcuchach, co potęgowało efekt. Kiedy weszliśmy do pomieszczenia muzyka ucichła a w rogu sufitu pokazała się projekcja mnicha. Mnich opowiadał o czasach średniowiecza i o profesjach jakimi parali się ówcześni ludzie. Za każdym razem, kiedy wspominał jakiś zawód zapalały się światła nad stoiskiem, gdzie pokazane były atrybuty danego zawodu. Kiedy mnich skończył opowiadać pomieszczenie rozświetliło się i pani przewodnik zaczęła opowiadać o zamku i jego historii.  





















Kiedy skończyła pierwszą część udaliśmy się do pomieszczenia ukrytego za czarną płachtą. Za nią była rekonstrukcja średniowiecznego więzienia. Oczywiście nie obyło się bez efektów świetlnych oraz dźwiękowych, przez co widok kukieł zapierał dech w piersiach.

Następnie udaliśmy się na piętro, gdzie dowiedzieliśmy się o miejscowym browarze. Na zakończenie weszliśmy na sam szczyt wieży, gdzie mogliśmy podziwiać zamek na obrazach oraz trafiliśmy na wystawę „Głów”, którą wykonali studenci drugiego i trzeciego roku studiów licencjackich na kierunku Edukacja Artystyczna w Zakresie Sztuk Plastycznych Uniwersytetu Opolskiego. Muszę przyznać, że ta wystawa była naprawdę bardzo... dziwna. A głowy wykonane były z materiału skóropodobnego.

Kolejną, a raczej ostatnią atrakcją, jaka nam się przytrafiła tego dnia była ulewa, która przywitała nas bijąc w okna pod koniec zwiedzania. Jak trzy sarny pohasaliśmy przez cały dziedziniec zamkowy prosto w kierunku pierwszego punktu wycieczki – kawiarni. Tam zjedliśmy coś nie coś, po czym zakupiliśmy pamiątki i... wychodząc z zamku ulewa sobie poszła...


Nastraszyła, zamoczyła i śmiejąc się (zapewne) pod nosem poszła dalej. Myślę i mam nadzieję, że taki prezent komunijny Młoda zapamięta na długo... ;)

  
Na zakończenie przybliżę nieco historię zamku oraz jego legendę...

Pierwszą legendą jest legenda o duchu... bo każdy zamek musi mieć legendę związaną z duchami... Legenda opowiada o tym, że dawno temu strażnik zamkowy miał piękną córkę, która wpadła w oko właścicielowi zamku. Zapragnął mieć ją za żonę, jednak ojciec stanął mu naprzeciw. Zdenerwowany właściciel rozkazał pobić ojca dziewczyny i ledwo żywego wypędził z Toszka a jego piękną córkę uwięził w zamkowej wieży, gdzie zmarła z tęsknoty i głodu. Kiedy nieszczęśliwy ojciec po latach wrócił na zamek i dowiedział się o tragicznym losie swojej córki, rzucił w odwecie klątwę. Klątwę, która miała obrócić zamek w ruinę. I faktycznie tak się stało – w 1811 roku na zamku wybuchł pożar, który całkowicie strawił jego wnętrze. Od tej pory duch dziewczyny spaceruje po dziedzińcu zamkowym, bo wciąż nie zaznał spokoju.


Druga legenda o zamku w Toszku związana jest z pożarem w 1811 roku. Kiedy pożar wybuchł, Hrabina Gizela von Gaschin schroniła się w zamkowych podziemiach. Nie była jednak sama. Zabrała ze sobą srebrny koszyk ze złotą kaczką wysiadującą 11 złotych jaj, które wypełnione są szlachetnymi kamieniami. Kosz z kaczką ukryła gdzieś w niszy i dalej szukała wyjścia z lochu. W końcu wycieńczoną i bez nadziei na ratunek odnalazł ją mąż. Hrabina resztkami sił powiedziała wówczas do hrabiego: kaczka, koszyk, nisza... po czym zmarła. Powiadają, że złotą kaczkę odnaleźć może ten, kto urodził się w niedzielę, a do lochów wejdzie w dzień Wielkiej Nocy. Wtedy też ruiny zamku powrócą do dawnej świetności.

Niestety nie będę to ja, bo urodziłem się we wtorek... posmutniałem :(

Jednak kiedy ktoś taki się pojawi i odnajdzie złotą kaczkę wysiadującą 11 złotych jaj wypełnionych szlachetnymi kamieniami będę w obowiązku zwrócić ją rodzinie von Gaschin. Dlaczego? Już tłumaczę... Kiedy ostatni właściciel toszeckiego zamku – Leopold hrabia von Gaschin – sprzedawał w połowie XIX wieku zamek, zaznaczył w akcie sprzedaży, że rodzinny klejnot nadal jest własnością Gaschinów. I ten, kto go odnajdzie po prostu musi owy skarb zwrócić swojemu prawowitemu właścicielowi. Wielu próbowało go odszukać lecz bezskutecznie.

  

Początki obecnej budowli w Toszku nie są do końca znane. Możliwe, że drewniany gród obronny zbudowany został w okresie wczesnopiastowskim w X lub XI wieku. Natomiast badacze przyjmują, że gród istniał już w XII wieku, choć dokumenty pisane mówią o im dopiero w 1222 roku.

Gród w Toszku należał do kolejnych książąt z linii opolskiej, potem bytomsko-kozielskiej, wreszcie cieszyńskiej i oświęcimskiej. Zamek w Toszku swój największy rozkwit miał w XV wieku, za czasów długiego panowania toszeckiego księcia Przemysława z linii oświęcimskiej. Po zniszczeniach, które spowodowały najazdy husytów książę wzniósł tu murowaną rezydencję. W pierwszej połowie XVI wieku rezydencja przeszła w ręce Habsburgów.


  Z końcem stulecia twierdzę kupiła rodzina Redenów, która przebudowała ją w stylu renesansowym. Kolejna przebudowa miała miejsce w czasach Colonnów, na przełomie XVII i XVIII wieku. W tych latach zamek kilkakrotnie zmieniał właścicieli. W 1811 roku zamek spłonął.

W 1840 roku ruinę nabył Abraham Guradze. W rękach tej hrabiowskiej rodziny budowla znajdowałą się aż do II wojny światowej. W latach dwudziestych hrabia Kurt Hubert Guradze przekazał zamek w użytkowanie młodzieży.

W latach 1957-1963 ruina poddana została częściowej renowacji. Wkrótce zamek w Toszku stał się siedzibą placówek kulturalnych. Obecnie mieści się tu Centrum Kultury „Zamek w Toszku”. Ciekawe co stanie się z nim w następnych latach, dekadach i stuleciach..? :)