niedziela, 24 listopada 2019

Rozdział 15



21.08.2019

Z wizytą u księcia Siemowita III



Dawno nie było jakiejś wycieczki krajoznawczej. Ale dzięki Młodej, która wyszła przed szereg udało się nadrobić tę zaległość. Wszystko niestety dzięki poprzedniej nie do końca udanej (dla Młodej) wycieczce do stolicy z dziadkami, gdzie bardzo chciała spotkać się z koleżanką, z którą od dłuższego czasu korespondowały.


Jako dobry braciszek zgodziłem się, że umożliwię im drugie spotkanie. Warunek jaki im postawiłem był taki, że musiały się dogadać co do terminu i miejsca. Pomyślałem, że skoro lubię jeździć i zwiedzać, a one bardzo chciały się jeszcze raz spotkać... to czemu miałbym im w tym nie pomóc?

Dobra, termin uzgodniony, miejsce też. Ruszamy w trasę...


320km, 4 i pół godziny, tuż nad Warszawą – taki był plan. Nie planowaliśmy żadnych międzylądowań, jedynie co jakiś czas na stacjach paliw, żeby rozprostować nogi, coś wszamać i zrobić szybkie siku.

Jadąc przez pola, wsie i lasy droga nam się strasznie dłużyła. Bez dodatkowych atrakcji, ale mimo wszystko ekscytacja była.

Na miejsce spotkania – u bram zamku – dotarliśmy jakoś chwilę przed 14:00 i nie musieliśmy czekać zbyt długo na koleżanki Młodej. Przywitanie, przedstawienie i chwila zasłużonego odpoczynku na pobliskiej ławeczce.

Ale ile można siedzieć bezczynnie na jakiejś ławeczce? Skoro przejechaliśmy taki kawał drogi, to czemu nie skorzystać i postawić stopy w jakimś ciekawym i interesującym miejscu? A przy okazji, skoro tuż obok stoi Zamek Książąt Mazowieckich to trzeba go zwiedzić. Dziewczyny, jak to dziewczyny, swoje emocje schowały głęboko w kieszeni i ani myślałby podzielić się choć odrobiną własnego zdania, czy chcą, czy nie, czy jak? Ale nogi z chęcią prowadziły je w kierunku drzwi wejściowych.

Kupiliśmy bilety, ale Pani powiedziała, że musimy zaczekać chwilę, aż inna Pani przewodnik skończy oprowadzać poprzednią grupę. Nie ma sprawy! Wykorzystaliśmy ten czas na zapoznanie się z salą multimedialną, gdzie w stolik dosłownie ktoś wmontował ekran dotykowy, na którym mogliśmy zapoznać się z historią zamku – całkiem fajny pomysł.


Krótko na temat samej historii zamku...

Zamek został wybudowany na przełomie XIV i XV wieku, choć nie wszyscy badacze są zgodni (spotkałem się z kilkoma datami rozpoczęcia budowy!). Zamek powstał z inicjatywy księcia Siemowita III, z linii Piastów Mazowieckich.
Zamek był praktycznie nie do zdobycia i nigdy nie został zajęty przez wrogów, chociaż takie próby podejmowali Krzyżacy, czego dowodem są znalezione w fosie zamkowej, w trakcie badań archeologicznych, dwa miecze i inne fragmenty uzbrojenia rycerzy zakonnych.

Największy okres świetności zamku to panowanie księcia Janusza I, syna Siemowita, którzy po klęsce Krzyżaków pod Grunwaldem w 1410 roku przebudował zamek ciechanowski na swą rezydencję, stawiając okazały budynek mieszkalny, podnosząc poziom dziedzińca o 1,5 m oraz kładąc ozdobny bruk. Podniesiono wieże i mury do 7 m (poprzednio 5), wzmocniono mury zamku 5 metrowej szerokości wałem gliniano-ziemnym umocnionym drewnianą palisadą i wykopano 18 m. szerokości fosę, której brzegi wyłożono balami dębowymi o długości ponad 5 m. Zaplecze gospodarcze zamku (stajnie, chlewy, obory) było umieszczone poza jego murami, na olbrzymiej platformie drewnianej, na którą się wchodziło z furty zachodniej (dzisiejsza brama główna). Na południe od zamku, na wysokiej skarpie, Janusz I ulokował w 1400 r. nowe miasto Ciechanów z prostokątnym rynkiem, otwartym na okazałą rezydencję książęcą.
Za panowania następnych książąt zamek był ważnym punktem administracji Księstwa Ciechanowskiego, miejscem rokowań międzynarodowych oraz twierdzą, w której przechowywano skarbiec książęcy.
Po śmierci Janusza II w 1495 r. zamek zaczął się chylić ku upadkowi, a po włączeniu Mazowsza do Korony w 1526 r. całkowicie stracił na swym znaczeniu i pod rządami starostów królewskich powoli popadał w ruinę.

Pewne próby remontu zamku były prowadzone za królowej Bony (żony Zygmunta Starego Jagiellończyka), która władała zamkiem w ramach tzw. wdowiej oprawy. Po jej wyjeździe z Polski w 1556 r. więcej takich działań nie podejmowano.
W połowie XVII w., w czasie „potopu szwedzkiego” zamek został zajęty przez Szwedów i spalony, tak jak i Ciechanów. Od tego czasu był już ruiną, położoną za miastem, na rozległych, zabagnionych łąkach.
Po II rozbiorze, w 1803 r., Prusacy, którzy władali znaczna częścią Mazowsza rozebrali zabudowania wewnątrz zamku, z pozyskanej cegły budując browar w Opinogórze. Na szczęście pozostawili mury zewnętrzne, których nie byli w stanie naruszyć.
Ruiny zamku w XIX w. przyciągały malarzy, pisarzy i poetów, którzy pozostawili nam bardzo ciekawe opisy oraz rysunki zamku.
W latach 60. XX w. rozpoczęto proces odbudowy zamku, który w końcu stał się obiektem muzealnym, o charakterze „trwałej ruiny”, z niewielką ekspozycją muzealną na basztach i w zrekonstruowanej piwnicy zamkowej tzw. „sali gotyckiej”.
W 2005 r. Muzeum Szlachty Mazowieckiej w Ciechanowie, ogłosiło konkurs na rewitalizacje zamku, chcąc ożywić obiekt wpisując w starożytne mury nowoczesną architekturę i funkcje. Nie można bowiem, zamku zrekonstruować w jego historycznym kształcie, gdyż brak jest jakichkolwiek jego rysunków z okresu średniowiecza i renesansu.
Badania archeologiczne prowadzone w latach 2007 – 2008 przyniosły nadspodziewane rezultaty, okazało się bowiem, że w najniższych warstwach pod dziedzińcem zamkowym odsłonięto drewniane i kamienno-ceglane konstrukcje z końca XIII w.!
Współczesna historia pisze na nowo dzieje Zamku Książąt Mazowieckich w Ciechanowie.


Drugą atrakcją było pomieszczenie-muzeum. Nie było to jakieś bardzo duże pomieszczenie, ale eksponaty, które tam widzieliśmy były już warte swojego miejsca; jak chociażby topór ciesielski z 1290 roku, fragment okna, czy wiele innych narzędzi czy uzbrojenia. Nie zabrakło tam też informacji na temat samego zamku.


Pierwsza część zwiedzania za nami, czas wyjść na dziedziniec. Na dziedzińcu przywitały nas duże fotografie z wcześniejszych wykopalisk archeologicznych, kamień, na którym widniały nazwiska polskich patriotów, którzy zostali zamordowani przez powieszenie 17 grudnia 1942 roku a także biało czerwona taśma, dzieląca dziedziniec na pół. Domyślałem się, że albo po drugiej stronie prowadzone są wykopaliska archeologiczne, albo renowacje murów. Cóż, i tak mieliśmy do dyspozycji połowę dziedzińca.

Na szczęście Pani przewodnik okazała się osobą punktualną i zaledwie chwilę po 15 zaprosiła nas na wędrówkę zamkowymi komnatami. Szliśmy to w górę, to po zamkowym murze, to w dół przez „300 lat niezależnego Mazowsza”. Wystawa ta jako pierwsza przypomina te 300 lat historii niezależnego Mazowsza. Jest to pierwsza w Polsce wystawa, kompleksowo poświęcona dziejom niezależnego Mazowsza i najważniejszym wydarzeniom, które je ukształtowały.

Sięgająca swym rozmachem od rządów księcia Konrada Mazowieckiego, kończąc się zaś w roku 1526, kiedy to po śmierci ostatnich książąt mazowieckich – Janusza III i wcześniej Stanisława – ziemie te zostały inkorporowane do Polski, a Księstwo zniknęło z map Europy.


W pierwszej wierzy w ostatniej komnacie Pani przewodnik opowiedziała nam legendę o pieskim duchu, która nawiasem mówiąc bardzo jest zbliżona do legendy o piekielnym psie z zamku w Bobolicach. A i nie zapominajmy o zamku w Ogrodzieńcu, gdzie również pod osłoną nocy można spotkać niebezpieczne, piekielne bydle. Groźne pupile miała szlachta i książęta w czasach średniowiecznych.

Jeśli wierzyć legendzie to nocny spacer po ciechanowskim zamku może przysporzyć spotkaniu ducha czarnego psiaka. Jego ujadanie jest w stanie momentalnie wstrzymać akcję serca. Zatem osoby o słabszym sercu lepiej żeby nie urządzały sobie spacerów po zachodzie słońca.

Podobno jest to duch rycerza Sulimira, który za występne życie został ukarany postacią czarnego brytana. Według legendy można go odczarować, jedynie wystarczy mieć dość odwagi i pogłaskać psiaka. Trzeba przy tym być też prawym człowiekiem, bezinteresownie pomagającym innym ludziom. Taki śmiałek zostanie nagrodzony i otrzyma skarby ukryte gdzieś w podziemiach zamku; a być może i skosztuje wyśmienitego miodu.

Z kolei inna legenda związana z czarnym psem, mówi o czerwonych ognikach. Pojawiają się one czasami przy zamku, jakby obudzone szczekaniem psa. Powiadają, że są to duchy szwedzkich żołnierzy, którzy w czasie potopu szwedzkiego zniszczyli i ograbili ciechanowski zamek. Wtedy, podczas libacji, upili się i wzniecili pożar na zamku. Przerażeni próbowali uciec, ale chłopi z okolicznych wsi, szukający sposobności by ich dopaść, uzbrojeni w widły i kosy, wybili ich co do jednego. Ciała Szwedów zakopali w pobliżu zamku. Możliwe jest więc, że te ogniki to duchy „czerwonych diabłów” - jak nazywano szwedzkich żołnierzy, od czerwonego koloru spodni.

Ciekawostką była opowieść o sąsiadującej z zamkiem rzeczką i o pochodzeniu jej nazwy. Otóż, razu pewnego zamek odwiedziła pewna księżniczka (imienia zapomniałem) i postanowiła, że wykąpie się w tejże rzeczce. Kiedy księżniczka podniosła suknie do góry i odsłoniła swoje nogi, nie wiedziała, że w pobliżu czai się rybak, który cieszył oczy widokiem pięknej kobiety. Kiedy spostrzegł jej nagie łydki wrzasnął na całe gardło: „Ale łydy ma!”. Stąd wzięła się nazwa rzeki – łydyma, która z czasem została zmiękczona i obecnie nosi nazwę – łydynia. Ot, taka ciekawostka przyrodniczo historyczna.


W drugiej wieży mieściły się tylko lochy oraz wysokie, kręte schody. Na dole przywitał nas manekin-więzień siedzący na pieńku w szalenie zachęcającej do rozmowy pozie. Widząc obok drugi, wolny pień, postanowiłem, że skorzystam z zaproszenia. Czym prędzej pognałem i rozsiadłem się wygodnie na siedzisku. Od razu słuchając intrygującej opowieści więźnia. Wszyscy, którzy byli obecni – Pani przewodnik, Młoda z koleżankami oraz małżeństwo, które ruszyło z nami w tę wędrówkę – jak jeden mąż zaczęli się ze mnie śmiać, kiedy żywo reagowałem na opowieść współwięźnia. Kiedy Pani przewodnik i przekrzykujący ją więzień skończyli swoje opowieści podziękowałem i wyszliśmy z wieży, kończąc tym samym wycieczkę przez 300 lat zamkowej historii.



Raz jeszcze rzuciliśmy okiem na dziedziniec i wyszliśmy z zamku. Cóż to była za lekcja historii.. Sympatyczna, zabawna i ciekawa – chciałbym takich więcej.


Następnie, kiedy zamek mieliśmy już zwiedzony, postanowiliśmy, że przejdziemy się po mieście. Miasteczko całkiem przyjemne dla oka.


Ostatnie dwie godziny tego spotkania przesiedzieliśmy na ławeczce – tam gdzie zaczęliśmy dzień, tam też i dzień zakończyliśmy. To były jedne z najdłuższych godzin, jakie tam spędziłem. Dziewczyny oczywiście z nosami niemal przyklejonymi do swoich telefonów, co jakiś czas tylko wymieniały krótkie zdania a ja siedziałem po prostu obok. Ale w końcu nadeszła ta chwila i spotkania nadszedł kres. Pożegnaliśmy koleżanki Młodej i ruszyliśmy w długą podróż z powrotem w rodzinne strony.


Mimo wszystko wyprawa było świetna. Młoda mogła spędzić z koleżanką czas, przy okazji skorzystaliśmy z okazji zwiedzenia kolejnego – lecz nie ostatniego – zamku w naszym pięknym kraju. Ale nie czas jeszcze siadać w fotelu. Przed nami jeszcze niezliczona ilość zamków i innych atrakcji, które mam zapisane, gdzieś w odmętach, i które za życia chciałbym poznać. Czas przymierzać się do następnych eskapad w Polskę...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz