24 dzień stycznia 2020
roku
The Great Tour
Sabaton & Apocaliptica
& Amaranthe
O tak, na ten dzień
Młoda czekała niemal rok.! Sprawia mi to niewyobrażalną
przyjemność widzieć te młodą dziewczynkę z uśmiechem wyrytym
na twarzy od ucha do ucha...
Powiem(nie)skrycie, że
trochę jej zazdroszczę. Już w tak młodym wieku udało jej się
zobaczyć swój ukochany zespół na żywo (jeden z trzech). Na tę
samą chwilę musiałem czekać jakieś 10 lat. Zazdroszczę jej...
brata.! ^_^
Cóż, ale po kolei...
Do stolicy dotarliśmy
jakoś przed 17. O dziwo udało się szybko znaleźć miejsce dla
Audiczki. Z wyśmienitymi humorami stanęliśmy w kolejce. Tu was
zaskoczę – nie zmarzłem tak bardzo (jak na Beast in Black). W
międzyczasie czekania, Młoda już doznawała omamów... twierdziła,
że kątem oka zobaczyła spacerującego Joakima – wokalistę
Sabatonu i jej wielką miłość ^_^ wątpiłem w to szczerze... bo,
jeśli rzeczywiście jakimś cudem Joakim znalazłby się między
fanami to oni by go rozszarpali... ze szczęścia oczywiście ;) ale
mimo wszystko przeszedłem się kawałek, by to sprawdzić.
I co się okazało?
Jeden z fanów ubrał się
w stylówkę Joakima.! Wyglądał całkiem nieźle przy tym, nie
ukrywam...
W końcu! Wrota Torwaru
otwarte! Kolejka ruszyła, powoli, ale stanowczo ruszyliśmy do
przodu. Po chwili znaleźliśmy się już na terenie. Dziewczyny, jak
zawsze, poszły siku. Potem szybki kurs do szatni, zostawić graty i
kurtki i czym prędzej pod scenę.! Żeby Młoda mogła coś
zobaczyć, a nie tylko usłyszeć.
Oczywiście, nie
zainteresowałem się, że bilety były sprzedawane nie tylko na
płytę, ale też były miejsca siedzące. Nie wiedząc o tym fakcie,
zostawiłem bilety w szatni i zadowoleni ruszyliśmy na płytę. A tu
się okazało, że bez okazania biletu nie wejdziemy...
Fru Kamilu z powrotem do
szatni, po bilety i dopiero z nimi w łapach mogliśmy wejść...
Udało się stanąć w
miarę blisko sceny, może nie przy samych barierkach, ale też
miejsca były przyjemne.
Teraz tylko czekać do
rozpoczęcia show. Ostatnie minuty przed wejściem na scenę
Amaranthe trwały chyba wieczność...
Krótko po 19:00 w
rytmach Helixa na scenie pojawiła się Elize wraz z chłopakami i
już zaczęła się zabawa..
Ekipa Amaranthe dała
konkternego czadu, zagrali całkiem przyjemny koncert. Kilka utworów
już znałem, jednak znaczną ich część słyszałem pierwszy raz –
i nie żałuję. Spodobał mi się motyw z trzema wokalistami. Takie
metalowe ich troje ^_^' tylko trochę bardziej ostre...
Generalnie support na
rozkręcenie i rozgrzanie publiki pierwszorzędny. Choć jedyne do
czego mogę się przyczepić to mała ilość zagranych kawałków.
Setlista Amaranthe:
1. Helix Intro;
2. Maximize;
3. Digital World;
4. Hunger;
5. Amaranthine;
6. GG6;
7. That Song;
8. Call Out My Name;
9. The Nexus;
10. Drop Dead Cynical.
Gdzieś w połowie
występu zmartwiła mnie perspektywa widokowa Młodej i zapytałem ją
czy dobrze widzi, odparła, że no nie bardzo. Więc przykucnąłem i
wziąłem ją na barki – niech też coś zobaczy. Długo jednak jej
nie trzymałem, nie dlatego, że jest ciężka, ale dlatego, że
siadła mi na włosach i miałem strasznie ograniczoną ruchliwość
łba.. Ale przynajmniej coś zobaczyła...
Druga na scenę wyszła
smyczkowa ekipa z Finlandii, pod wodzą Eicca Toppinena –
Apocalyptica. Tutaj miałem mieszane uczucia, co do ich występu...
Ogólnie występ
Apocalyptica przypadł mi do gustu, lubię takie symfoniczne melodie.
Tak samo jak cenię muzykę klasyczną. Z drugiej jednak strony, po
ogromnej dawce mocy od Amaranthe, zmiana na melodie smczkowe,
zdecydowanie lżejsze i w pewien sposób spokojniejsze klimaty, moim
zdaniem trochę nie bardzo trafione.
Mimo tej sprzeczności w
moich odczuciach występ Eicca z ekipą był wspaniały. Spodobał mi
się cover piosenki Rammstein, Seemann, w wykonaniu Elize na wokalu.
Szybko się przebrała i na scenie pojawiła się w uroczej kiecce
(jeśli dobrze pamiętam nazwę tego ciucha).
Drugi utwór, jaki
zagrali z Elize to I Don't Care. Na samą myśl w głowie szumi mi
melodia.
Setlista Apocalyptica:
1. Rise;
2. Grace;
3. Path;
4. Seemann (gościnnie
Elize Ryd);
5. I Don't Care
(gościnnie Elize Ryd);
6. En Route to Mayhem;
7. Seek & Destroy;
8. Hall of the Moutain
King;
9. Nothing Else Matters.
Apocalyptica skończyła
swój występ własną wersją kultowej piosenki Metallici.
Podziękowali nam a my im za występ i zniknęli gdzieś w odmętach
kulis. Za nimi na scenie pojawił się szwadron techników i zaczęli
przygotowania sceny do gwiazdy wieczoru.
Pierwsze co zrobili to
wywiesili ponownie zasłonę. I zaczęło się godzinne
oczekiwanie...
Podczas tego oczekiwania
Młodej i Kasi udało się osiągnąć cel – dotarły pod barierki!
A my z Piotrem zostaliśmy tam, gdzie byliśmy. Bywa i tak...
W końcu czekania
nadszedł kres... Wokół rozbrzmiał chór z In Flanders Fields. I
już wiedziałem, że Młodą aż trzęsie...
Przed koncertem
rozmawialiśmy, jakim utworem Sabaton zacznie.. moim zdaniem, jak jej
wtedy mówiłem, zaczną od Ghost Division, bo to potężny i mocny
kawałek i na początku daje tak niebywałego kopniaka, że dech
zapiera... I nie pomyliłem się... jak ja lubię mieć rację ^_^
Zaraz po In Flanders
Fields Hannes Van Dahl walnął po garach i cały Torwar rozbrzmiał
w nutach Ghost Division...
Nie widziałem już za
bardzo Młodej, ale później dowiedziałem się od Kasi, że cały
koncert drżała. To, co się z nią działo jak zobaczyła Alice z
Arch Enemy, było niczym w porównaniu do tego. W pewnym momencie,
jak mówiła Kasia, prawie się popłakała... mam nadzieję, że ze
szczęścia.. hmm... lubię takie smaczki koncertowe, dodają
swoistej magii do całej chwili.
Nie obyło się też bez
„Jeszcze jedno piwo!” oczywiście Joakim wypił na scenie bodajże
dwa kufle piwa, ale nie został przy tym sam... Tommy Johansson też
dostał swoje pięć minut z piwem.
Swoją drogą lubie tego
gościa – Tommiego – wygląda trochę jak dzieciak, mimo że jest
ode mnie 5 lat starszy... Buśkę ma taką... młodo wyglądającą..
^_^ musiałem to napisać...
W pewnym momencie na
scenę wleciał dwupłatowiec... Klawisze wmontowane w samolot
dwupłatowy. Genialnie wyglądający... Kto na nim grał,
zapytacie... a chociażby przez chwilę sam Joakim, ale głównie
klawisze męczył „Red Baron” :)
Dla nas – Polaków –
również znalazł się jeden utwór w całym zestawieniu; a był nim
Uprising. Żałuję, że nie zagrali też 40:1. Choć gdy cała
publika wrzasnęła „Warszawo walcz!” to przez plecy poszły mi
ciary...
Dziewiątym utworem był
Night Witches, a po nim na scenę wdarli się chłopaki z
Apocalyptica i razem z nimi Sabaton zagrał kolejne pięć utworów.
Po następnych utworach
publika zaczęła donośnie ooooOOOOoooOOOO.... tutaj tego tak nie
przedstawię, ale w każym razie był to początek do Swedish Pagans,
który strasznie mi przypadł do gustu... całą drogę powrotną
nuciłem to pod nosem, gdy reszta ekipy drzemała w samochodzie...
Szybka dygresja... gdyby
Piotrek nie miał zapiętych pasów, jego głowa wylądowałaby mi na
ramieniu, nosiło go strasznie jak spał. W pewnym momencie obudził
się gwałtownie i skierował do mnie jedno słowo: „Pogadajmy...”
zaskoczony jego prośbą, spełniłem ją i zacząłem coś
opowiadać. Po chwili spojrzałem na Piotra... olał mnie totalnie i
poszedł spać dalej... o.O co za mymłon!
Korzystając z dygresji,
oto setlista Sabatonu:
1. In Flanders Fields;
2. Ghost Division;
3. Great War;
4. The Attack of the Dead
Men;
5. Seven Pillars of
Wisdom;
6. Diary of an Unknown
Soldier;
7. The Lost Battalion;
8. The Red Baron;
9. The Last Stand;
10. Uprising;
11. Night Witches;
12. Angels Calling (with
Apocalyptica);
13. Fields of Verdun
(with Apocalyptica);
14. The Price of a Mile
(with Apocalyptica);
15. Dominium Maris
Baltici (with Apocalyptica);
16. The Lion From the
North (with Apocalyptica);
17. Carolus Rex (with
Apocalyptica);
18. Primo Victoria;
19. Bismarck;
20. Swedish Pagans;
21. Winged Hussars;
22. To Hell and Back.
Wracając... po Swedish
Pagans nadszedł czas na drugi – przed ostatni – utwór o
polakach, czyli Winged Hussars. Ostatnim kawałkiem był utwór To
Hell and Back. I tym równie genialnym kawałkiem show się
skonczyło...
Lecz dla mnie to był
dopiero początek przygody... przede mną jeszcze wyprawa w nieznane,
po kurtki... To był prawdziwy chaos...
Wyjaśnijcie mi proszę...
jak można pomylić numery szatni? Przede mną stał jakiś chłopak,
który miał numer 194 I z tej samej szatni co ja. Gdy pani
szatniarka podeszła pod wskazany numer, okazało się, że na owym
wieszaku nie ma kurtek! Jak?! Zwróciłem uwagę, że na tamtej
blaszce obok numeru widniała też rzymska VI a to oznaczało, że
komuś szatnie się pomyliły... masakra...
Przez chwilę wzdrygnąłem
się, żeby tylko ktoś nie przytulił mojego płaszcza. Goniłbym go
po całej stolicy! Na szczęście nasze rzeczy zostały
nienaruszone...
Poza tamtym incydentem
trafiła się jeszcze co najmniej jedna pomyłka z numerami...
Kiedy byliśmy już
ubrani i wyszliśmy na zewnątrz przyszedł czas na polowanie...
Trzeba upolować Joakima i resztę ekipy Sabatonu; nie tyle co dla
podpisu na koszulce co i dla Młodej. Znalazłem wrota na zaplecze
Torwaru i zacząłem cierpliwie czekać... Dwie godziny cierpliwego
czekania na mrozie...
Zaowocowało to widokiem
siedmiu tirów wyładowanych sceną Sabatonu i świetnym rysunkiem na
naczepie „The Great Tour”. Jeden z kierowców nawet mi pomachał.!
^_^
Cóż oczekiwanie
zaowocowało i udało się! Co prawda nie w pełni, ale udało się...
Udało się złapać
basistę - Pära Sundström. Nie spodziewałem się, że jest taki
niski... Niewiele wyższy od Młodej... no nic... podziękowałem mu
za „great show” za podpis na koszulce i na płytach, po czym
zadowoleni wróciliśmy do Audiczki,do reszty gromadki i
wystartowaliśmy w kierunku południa kraju. Oczywiście nie obyło
się bez pobłądzenia ulicami stolicy, ale to już się wytnie i
podepnie pod późną godzinę i zmęczenie... prawda? :)
Nagrodą za dwie godziny
na mrozie było kilkudniowe przeziębienie z gorączką 38.3st... Aż
cud, że to przeżyłem... ^_^
Tymczasem, dziękuję za
uwagę, bo nic więcej ciekawego się nie działo...
Trzymajcie się ciepło i
do następnego wpisu ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz