czwartek, 6 lutego 2020

Rozdział 19



24 dzień stycznia 2020 roku

The Great Tour
Sabaton & Apocaliptica & Amaranthe


O tak, na ten dzień Młoda czekała niemal rok.! Sprawia mi to niewyobrażalną przyjemność widzieć te młodą dziewczynkę z uśmiechem wyrytym na twarzy od ucha do ucha...


Powiem(nie)skrycie, że trochę jej zazdroszczę. Już w tak młodym wieku udało jej się zobaczyć swój ukochany zespół na żywo (jeden z trzech). Na tę samą chwilę musiałem czekać jakieś 10 lat. Zazdroszczę jej... brata.! ^_^















Cóż, ale po kolei...


Do stolicy dotarliśmy jakoś przed 17. O dziwo udało się szybko znaleźć miejsce dla Audiczki. Z wyśmienitymi humorami stanęliśmy w kolejce. Tu was zaskoczę – nie zmarzłem tak bardzo (jak na Beast in Black). W międzyczasie czekania, Młoda już doznawała omamów... twierdziła, że kątem oka zobaczyła spacerującego Joakima – wokalistę Sabatonu i jej wielką miłość ^_^ wątpiłem w to szczerze... bo, jeśli rzeczywiście jakimś cudem Joakim znalazłby się między fanami to oni by go rozszarpali... ze szczęścia oczywiście ;) ale mimo wszystko przeszedłem się kawałek, by to sprawdzić.

I co się okazało?

Jeden z fanów ubrał się w stylówkę Joakima.! Wyglądał całkiem nieźle przy tym, nie ukrywam...

W końcu! Wrota Torwaru otwarte! Kolejka ruszyła, powoli, ale stanowczo ruszyliśmy do przodu. Po chwili znaleźliśmy się już na terenie. Dziewczyny, jak zawsze, poszły siku. Potem szybki kurs do szatni, zostawić graty i kurtki i czym prędzej pod scenę.! Żeby Młoda mogła coś zobaczyć, a nie tylko usłyszeć.

Oczywiście, nie zainteresowałem się, że bilety były sprzedawane nie tylko na płytę, ale też były miejsca siedzące. Nie wiedząc o tym fakcie, zostawiłem bilety w szatni i zadowoleni ruszyliśmy na płytę. A tu się okazało, że bez okazania biletu nie wejdziemy...

Fru Kamilu z powrotem do szatni, po bilety i dopiero z nimi w łapach mogliśmy wejść...

Udało się stanąć w miarę blisko sceny, może nie przy samych barierkach, ale też miejsca były przyjemne.

Teraz tylko czekać do rozpoczęcia show. Ostatnie minuty przed wejściem na scenę Amaranthe trwały chyba wieczność...

Krótko po 19:00 w rytmach Helixa na scenie pojawiła się Elize wraz z chłopakami i już zaczęła się zabawa..

Ekipa Amaranthe dała konkternego czadu, zagrali całkiem przyjemny koncert. Kilka utworów już znałem, jednak znaczną ich część słyszałem pierwszy raz – i nie żałuję. Spodobał mi się motyw z trzema wokalistami. Takie metalowe ich troje ^_^' tylko trochę bardziej ostre...


Generalnie support na rozkręcenie i rozgrzanie publiki pierwszorzędny. Choć jedyne do czego mogę się przyczepić to mała ilość zagranych kawałków.


Setlista Amaranthe:

1. Helix Intro;
2. Maximize;
3. Digital World;
4. Hunger;
5. Amaranthine;
6. GG6;
7. That Song;
8. Call Out My Name;
9. The Nexus;
10. Drop Dead Cynical.

Gdzieś w połowie występu zmartwiła mnie perspektywa widokowa Młodej i zapytałem ją czy dobrze widzi, odparła, że no nie bardzo. Więc przykucnąłem i wziąłem ją na barki – niech też coś zobaczy. Długo jednak jej nie trzymałem, nie dlatego, że jest ciężka, ale dlatego, że siadła mi na włosach i miałem strasznie ograniczoną ruchliwość łba.. Ale przynajmniej coś zobaczyła...


Druga na scenę wyszła smyczkowa ekipa z Finlandii, pod wodzą Eicca Toppinena – Apocalyptica. Tutaj miałem mieszane uczucia, co do ich występu...


Ogólnie występ Apocalyptica przypadł mi do gustu, lubię takie symfoniczne melodie. Tak samo jak cenię muzykę klasyczną. Z drugiej jednak strony, po ogromnej dawce mocy od Amaranthe, zmiana na melodie smczkowe, zdecydowanie lżejsze i w pewien sposób spokojniejsze klimaty, moim zdaniem trochę nie bardzo trafione.

 

Mimo tej sprzeczności w moich odczuciach występ Eicca z ekipą był wspaniały. Spodobał mi się cover piosenki Rammstein, Seemann, w wykonaniu Elize na wokalu. Szybko się przebrała i na scenie pojawiła się w uroczej kiecce (jeśli dobrze pamiętam nazwę tego ciucha).

 

Drugi utwór, jaki zagrali z Elize to I Don't Care. Na samą myśl w głowie szumi mi melodia.


Setlista Apocalyptica:

1. Rise;
2. Grace;
3. Path;
4. Seemann (gościnnie Elize Ryd);
5. I Don't Care (gościnnie Elize Ryd);
6. En Route to Mayhem;
7. Seek & Destroy;
8. Hall of the Moutain King;
9. Nothing Else Matters.

Apocalyptica skończyła swój występ własną wersją kultowej piosenki Metallici. Podziękowali nam a my im za występ i zniknęli gdzieś w odmętach kulis. Za nimi na scenie pojawił się szwadron techników i zaczęli przygotowania sceny do gwiazdy wieczoru.

Pierwsze co zrobili to wywiesili ponownie zasłonę. I zaczęło się godzinne oczekiwanie...


Podczas tego oczekiwania Młodej i Kasi udało się osiągnąć cel – dotarły pod barierki! A my z Piotrem zostaliśmy tam, gdzie byliśmy. Bywa i tak...

W końcu czekania nadszedł kres... Wokół rozbrzmiał chór z In Flanders Fields. I już wiedziałem, że Młodą aż trzęsie...

Przed koncertem rozmawialiśmy, jakim utworem Sabaton zacznie.. moim zdaniem, jak jej wtedy mówiłem, zaczną od Ghost Division, bo to potężny i mocny kawałek i na początku daje tak niebywałego kopniaka, że dech zapiera... I nie pomyliłem się... jak ja lubię mieć rację ^_^

Zaraz po In Flanders Fields Hannes Van Dahl walnął po garach i cały Torwar rozbrzmiał w nutach Ghost Division...

Nie widziałem już za bardzo Młodej, ale później dowiedziałem się od Kasi, że cały koncert drżała. To, co się z nią działo jak zobaczyła Alice z Arch Enemy, było niczym w porównaniu do tego. W pewnym momencie, jak mówiła Kasia, prawie się popłakała... mam nadzieję, że ze szczęścia.. hmm... lubię takie smaczki koncertowe, dodają swoistej magii do całej chwili.

 

Nie obyło się też bez „Jeszcze jedno piwo!” oczywiście Joakim wypił na scenie bodajże dwa kufle piwa, ale nie został przy tym sam... Tommy Johansson też dostał swoje pięć minut z piwem.

Swoją drogą lubie tego gościa – Tommiego – wygląda trochę jak dzieciak, mimo że jest ode mnie 5 lat starszy... Buśkę ma taką... młodo wyglądającą.. ^_^ musiałem to napisać...


W pewnym momencie na scenę wleciał dwupłatowiec... Klawisze wmontowane w samolot dwupłatowy. Genialnie wyglądający... Kto na nim grał, zapytacie... a chociażby przez chwilę sam Joakim, ale głównie klawisze męczył „Red Baron” :)


Dla nas – Polaków – również znalazł się jeden utwór w całym zestawieniu; a był nim Uprising. Żałuję, że nie zagrali też 40:1. Choć gdy cała publika wrzasnęła „Warszawo walcz!” to przez plecy poszły mi ciary...


Dziewiątym utworem był Night Witches, a po nim na scenę wdarli się chłopaki z Apocalyptica i razem z nimi Sabaton zagrał kolejne pięć utworów.


Po następnych utworach publika zaczęła donośnie ooooOOOOoooOOOO.... tutaj tego tak nie przedstawię, ale w każym razie był to początek do Swedish Pagans, który strasznie mi przypadł do gustu... całą drogę powrotną nuciłem to pod nosem, gdy reszta ekipy drzemała w samochodzie...


Szybka dygresja... gdyby Piotrek nie miał zapiętych pasów, jego głowa wylądowałaby mi na ramieniu, nosiło go strasznie jak spał. W pewnym momencie obudził się gwałtownie i skierował do mnie jedno słowo: „Pogadajmy...” zaskoczony jego prośbą, spełniłem ją i zacząłem coś opowiadać. Po chwili spojrzałem na Piotra... olał mnie totalnie i poszedł spać dalej... o.O co za mymłon!

Korzystając z dygresji, oto setlista Sabatonu:

1. In Flanders Fields;
2. Ghost Division;
3. Great War;
4. The Attack of the Dead Men;
5. Seven Pillars of Wisdom;
6. Diary of an Unknown Soldier;
7. The Lost Battalion;
8. The Red Baron;
9. The Last Stand;
10. Uprising;
11. Night Witches;
12. Angels Calling (with Apocalyptica);
13. Fields of Verdun (with Apocalyptica);
14. The Price of a Mile (with Apocalyptica);
15. Dominium Maris Baltici (with Apocalyptica);
16. The Lion From the North (with Apocalyptica);
17. Carolus Rex (with Apocalyptica);
18. Primo Victoria;
19. Bismarck;
20. Swedish Pagans;
21. Winged Hussars;
22. To Hell and Back.


Wracając... po Swedish Pagans nadszedł czas na drugi – przed ostatni – utwór o polakach, czyli Winged Hussars. Ostatnim kawałkiem był utwór To Hell and Back. I tym równie genialnym kawałkiem show się skonczyło...


Lecz dla mnie to był dopiero początek przygody... przede mną jeszcze wyprawa w nieznane, po kurtki... To był prawdziwy chaos...

Wyjaśnijcie mi proszę... jak można pomylić numery szatni? Przede mną stał jakiś chłopak, który miał numer 194 I z tej samej szatni co ja. Gdy pani szatniarka podeszła pod wskazany numer, okazało się, że na owym wieszaku nie ma kurtek! Jak?! Zwróciłem uwagę, że na tamtej blaszce obok numeru widniała też rzymska VI a to oznaczało, że komuś szatnie się pomyliły... masakra...

Przez chwilę wzdrygnąłem się, żeby tylko ktoś nie przytulił mojego płaszcza. Goniłbym go po całej stolicy! Na szczęście nasze rzeczy zostały nienaruszone...

Poza tamtym incydentem trafiła się jeszcze co najmniej jedna pomyłka z numerami...

Kiedy byliśmy już ubrani i wyszliśmy na zewnątrz przyszedł czas na polowanie... Trzeba upolować Joakima i resztę ekipy Sabatonu; nie tyle co dla podpisu na koszulce co i dla Młodej. Znalazłem wrota na zaplecze Torwaru i zacząłem cierpliwie czekać... Dwie godziny cierpliwego czekania na mrozie...

Zaowocowało to widokiem siedmiu tirów wyładowanych sceną Sabatonu i świetnym rysunkiem na naczepie „The Great Tour”. Jeden z kierowców nawet mi pomachał.! ^_^

Cóż oczekiwanie zaowocowało i udało się! Co prawda nie w pełni, ale udało się...


Udało się złapać basistę - Pära Sundström. Nie spodziewałem się, że jest taki niski... Niewiele wyższy od Młodej... no nic... podziękowałem mu za „great show” za podpis na koszulce i na płytach, po czym zadowoleni wróciliśmy do Audiczki,do reszty gromadki i wystartowaliśmy w kierunku południa kraju. Oczywiście nie obyło się bez pobłądzenia ulicami stolicy, ale to już się wytnie i podepnie pod późną godzinę i zmęczenie... prawda? :)

 

Nagrodą za dwie godziny na mrozie było kilkudniowe przeziębienie z gorączką 38.3st... Aż cud, że to przeżyłem... ^_^

Tymczasem, dziękuję za uwagę, bo nic więcej ciekawego się nie działo...

Trzymajcie się ciepło i do następnego wpisu ;)

























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz