niedziela, 17 lutego 2019

Rozdział 7

Zamek Krzyżtopór - Zamek w Międzygórzu - Sandomierz

16 dzień lutego 2019 roku


Wróciłem! Nareszcie.. mam tylko nadzieję, że będą się tutaj wpisy pojawiać częściej niż raz na rok! Ale tak to w życiu bywa, że są rzeczy ważne i ważniejsze. W każdym razie przybywam do Was z kolejną wyprawą solową. Ale do rzeczy..



Kilka dni temu ubzdurała mi się w głowie pewna myśl. Bo skoro Młoda ma teraz ferie to trochę szkoda, żeby całe dwa tygodnie spędziła w domu, więc pomyślałem, że zabiorę ją na wycieczkę. Na sobotę zapowiadali super słoneczną pogodę to pomyślałem, że trzeba wykorzystać ten dzień, zabrać Młodą na wycieczkę a przy okazji wrócić do blogu.

Koniec końców, okazało się, że pojechałem sam..

Dzień przed wyjazdem zaplanowałem całą trasę - około siedem międzylądowań w drodze do samego zamku Krzyżtopór. Wyjazd - około 8:00 rano. Powrót? Jak skończę zwiedzać to będę..


Na Pierwsze międzylądowanie wybrałem Muzeum Dworek Reja. GPS ustawiony - pędzimy. Oczywiście jak to ja wybrałem się bez przygotowania - bo po co - i dopiero na miejscu okazało się, że... muzeum w styczniu i lutym jest nieczynne.. Szkoda, ale nie żałuje, przynajmniej mam selfie z Rejem.. 



Początek powrotu do blogowania nie zapowiadał się optymistycznie przy drugim międzylądowaniu, które również okazało się atrakcją tylko sezonową.. Pocałowałem klamkę i z lekkim podirytowaniem ruszyłem dalej.. Jechałem już prosto do celu. Z nadzieją, że chociaż zamek będzie czynny.. 

Tym razem nadzieja mnie wysłuchała ^_^ szybko kupiłem bilet i ruszyłem na zwiedzanie...


Krótko o historii samego zamku..


Zamek Krzyżtopór wzniesiony w latach 1627-1644 na polecenie wojewody sandomierskiego Krzysztofa Ossolińskiego. Zbudowany we włoskim stylu palazzo in fortezza, był pałacem posiadającym cechy obronne, do których zaliczyć można między innymi bastiony oraz otaczającą go suchą fosę. Wojewoda Ossoliński nie mógł zbyt długo nacieszyć się pałacem, ponieważ zmarł już rok po zakończeniu prac budowlanych. Zamek przeszedł w ręce jego syna, husarza Krzysztofa Baldwina Ossolińskiego, który poległ bezdzietnie zaledwie 4 lata później, podczas walk z tatarami wspierającymi powstanie Chmielnickiego. Następnie przypadł spokrewnionym rodzinom Paców, Kalinowskich, Denhoffów i Morsztynów.

W 1655 roku Zamek został zdobyty przez wojska szwedzkie, co ciekawe, bez żadnego wystrzału. Zdobyli oni go prawdopodobnie podstępem. Szwedzi, jak to mieli w zwyczaju, wywieźli kosztowności znajdujące się w pałacu, w tym okazały zegar znajdujący się nad bramą wjazdową. Łupem najeźdźców oprócz kosztowności padła też biblioteka wraz z całym archiwum. To właśnie wtedy zaginęła dokumentacja związana z budową Pałacu. 
W 1760 roku generał Jan Michał Pac dokonał remontu południowej mieszkalnej części zamku. W Krzyżtoporze mieszkał do 1768 roku, kiedy to wybuchła konfederacja barska, której uczestnicy znaleźli w zamku schronienie. Pac po upadku konfederacji wyjechał w 1770 roku do Paryża, a rezydencja zaczęła popadać w coraz większą ruinę.


Zamek z czasem niszczał coraz bardziej, koszty jego renowacji i utrzymania były bowiem ogromne i nawet tak zamożne rodziny jak Łempiccy (których własnością zamek stał się w 1815 roku) nie chcieli się tego podjąć.



Pałac swoją świetnością cieszył się jedynie 11 lat, później stał się ruiną, którą jest po dziś dzień. Jako trwała ruina został zresztą wpisany do rejestru zabytków. W 1991 roku został udostępniony do zwiedzania turystom, a od 2007 roku pieczę nad nim sprawuje gmina Iwaniska. Ruiny przeszły niedawno renowację, zostały też dodatkowo zabezpieczone (prace skończono w 2014 roku).


Zamek jest wspaniałą budowlą, w której można spędzić sporo czasu na zwiedzanie wszystkich jego zakamarków. Można też - w moim przypadku zwłaszcza - zgubić się w zamkowych podziemiach. Tak, ja też śmiałem się przez cały czas, kiedy szukałem wyjścia z piwnic. 


Gdzieś w odmętach internetu znalazłem aż cztery legendy towarzyszące zamkowi.. 

Jedną z nich jest legenda o wyjątkowo okrutnej i wrednej babie. Która za sprawą zawodu miłosnego zmieniła się z pięknej panny w bogatą i okrutną jędzę. Nie szczędziła poddanym razów, chłost i awantur. Jej jedynym ulubieńcem był kudłaty biały psiak, który nie odstępował swej pani ani na krok. Wredna baba ubzdurała sobie, że jej pupilek rozpoznaje złych ludzi. Jeśli kogoś obwącha - ten może być spokojny. Biada jednak nieszczęśnikowi, na którego piesek zacznie szczekać. Bowiem szybko pojawią się dwaj oprawcy i oszczekanego delikwenta wtrącą do lochu, gdzie będzie konał bez jedzenia i wody. 

Takie zabawy trwały długie, okrutne lata, kiedy to pewnego dnia do zamku zawitał dworzanin z dalekich stron. Ujrzawszy go w progu komnaty, piesek skoczył doń i głośno zaszczekał. Pani zadzwoniła na swych siepaczy, ale dworzanin, który zdążył poznać jej zwyczaje, dobył miecza, zgładził babę, kundla i przybyłych dwóch oprawców. Ciała całej czwórki zepchnął do lochu - tego samego, w którym z kaprysu chorej kobiety zginęło wielu niewinnych ludzi. W ten oto sposób zamek został uwolniony od katów. Dworzanin spiesznie odjechał, a po czterech latach zginął na polu bitwy. Okrutna Pani natomiast wraca czasem do swej siedziby jako Biała Dama, ale biada nieszczęśnikowi, który ją ujrzy.

Dobrze, że na mnie żadna psina nie szczekała.. widocznie dobry jestem chłop.. 



Druga legenda związana jest ze śmiercią ówczesnego właściciela posesji - Krzysztofa Baldwina. Kronika rodzinna Ossolińskich tak wspomina: 

W sierpniu 1649 roku straż zamkową obudził niesamowity tętent koni. Gdy straże zamku spojrzeli w dół z murów, ujrzeli tylko jednego rycerza, w którym rozpoznano Krzysztofa Baldwina - właściciela posesji. Czym prędzej otwarto mu bramę, lecz jeździec rozpłynął się we mgle. Jakiś czas później do Ujazdu dotarła smutna wiadomość o śmierci Pana zamku, który poległ w bitwie pod Zborowem na Podolu, gdzie Polacy wystąpili przeciw zbuntowanym Kozakom i Tatarom. Prawdopodobnie od tego czasu wielokroć widziano o zmierzchu lub w nocnej porze jeźdźca w husarskiej zbroi stojącego na murach.


Nikogo na murach nie widziałem.. :( będę musiał wybrać się tutaj nocą z namiotem pod pachą..

Trzecią - przed ostatnią legendą - jest legenda o ukrytym skarbie (a jakże by inaczej - zamek bez ukrytego skarbu to nie zamek). Legenda głosi, że gdzieś w lochach zamku ukryty jest skarb za potrójnymi drzwiami. Pierwsze z nich są żelazne, drugie - dębowe, a trzecie - jesionowe. Na tych ostatnich widnieje krzyż i topór, natomiast na pierwszych wiszą trzy klucze. 

Pierwsze, żelazne drzwi otwiera klucz żelazny, drugie dębowe - klucz srebrny, zaś jesionowe otwiera klucz złoty. W komnacie za drzwiami stoją wypełnione po brzegi złotymi, srebrnymi i miedzianymi monetami trzy beczki, których pilnuje jakieś licho. Nikt jeszcze nie przeżył spotkania z piekielnym stróżem skarbów, który gasi lampy i śmieje się szatańskim śmiechem. 

Powiadają, że bogactwa zgromadzone były kosztem ludzkiej biedy, łez i krzywdy. Dopiero ktoś je odnajdzie, kiedy krzywdy zostaną naprawione. 



Ostatnią legendą jest legenda, która głosi, że Krzyżtopór miał mieć podziemne połączenie z Ossolinem. Właściciele zamków w Ujeździe i Ossolinie, jeździli tym lochem do siebie w gościnę, saniami po specjalnej powierzchni wyłożonej cukrem, który miał imitować lód.

Która legenda najbardziej przypadła Wam do gustu? Dajcie znać w komentarzach która i dlaczego.. 

Ale wracając do zamku - jak już znalazłem drogę powrotną z piwnicy na powierzchnię i wlazłem w niemal każdy zakamarek postanowiłem udać się dalej w podróż. Zamieniłem jeszcze kilka zdań z panią w kasie, po czym udałem się do następnego punktu - zamku w Międzygórzu. 



Zamek, a właściwie ruiny zamku usytuowane są na niewielkim wzgórzu nazwanym Górą Zamkową, nad doliną rzeki Opatówki, gdzie dawniej przebiegał szlak handlowy z Sandomierza przez Opatów na Mazowsze.

Dokładna budowa zamku nie jest znana. Zakłada się, że fundatorem założenia w drugiej połowie XIV wieku był sam król - Kazimierz Wielki. Nie wyklucza się jednak wcześniejszego pochodzenia gotyckiego zamku. 

W czasach swojej świetności zamek pełnił funkcje obronne oraz strzegł szlak handlowy przebiegający doliną Opatówki. Niewiele wiadomo o pierwotnym wyglądzie gotyckiego założenia. W obecnym stanie wiedzy nie można stwierdzić czy już gotycka budowla posiadała kształt regularnego prostokąta znanego z XVI wieku. Choć jest to możliwe to wydaje się dość nietypowe dla gotyckiej warowni o wyżynnej lokalizacji.



Zamek trafił w ręce Jana Zaklicy herby Topór, który otrzymał zamek od króla przed jego śmiercią. W rękach tego roku zamek pozostawał do początku XVI wieku, kiedy to w 1508 roku Hieronim Zaklika sprzedał go Mikołajowi Kijańskiemu herbu Strzemię. Natomiast w 1578 roku zamkiem władał już Stanisław Niedrzewiecki, choć nie wiadomo jak do tego doszło. Po nim władanie objął jego syn Andrzej – podkomorzy ziemi sanockiej (późniejszy kasztelan połaniecki).

Dalsze losy zamku są raczej mało znane. Stanowił własność takich rodów szlacheckich, jak Jaworscy, Oleśniccy. W XVII wieku właścicielem została Anna z Lubomirskich Sapiechowa. Zniszczony został prawdopodobnie w roku 1655 podczas „potopu szwedzkiego”. Już nie użytkowany zamek, pod koniec XVIII wieku pozostawał w posiadaniu rodu Potockich którzy to odstąpili go Wojciechowi Jawornickiemu. W posiadaniu jego rodu zamek pozostawał przez cały XIX wiek. Ostatecznej zagładzie uległ w czasie II wojny światowej, podczas walk na przyczółku sandomierskim na przełomie lat 1944-1945.


Do chwili obecnej zamek przetrwał w postaci ruiny. Najlepiej zachowana jest ściana zewnętrzna skrzydła północno-wschodniego, miejscami sięgająca nawet trzeciej kondygnacji z widocznymi  dużymi otworami okiennymi i pozostałościami strzelnic w murze przyziemia. Słabo zachowane resztki skrzydła południowo-zachodniego z reliktami prostokątnego ryzalitu oraz fragmenty jednej ze ścian wewnętrznych z ukrytym przejściem. Pozostałe fragmenty założenia nie zachowały się lub pozostają w stanie szczątkowym. Jak dotąd w ruinach zamku nie prowadzono badań archeologicznych.


Niestety nie znalazłem żadnej ciekawej legendy na temat tego zamku. Jedyne co według mnie może zahaczać o legendę jest ta, która mówi, że w czasie najazdów szwedzkich jeden z kolejnych bogatych właścicieli miał zamek wysadzić, aby jego syn nie popadł w dumę i próżność. Czy brzmi to jak legenda zamkowa? Trudno powiedzieć..




























Ale siedząc na ławeczce przy parkingu i podziwiając widoki naszła mnie ochota na kawę. Więc pomyślałem sobie, że najbliżej do jakiejś kawy byłoby wstąpić do Sandomierza.

Wybadałem na mapie trasę, po czym wsiadłem do autka i ruszyłem dalej w podróż...


Dotarłem na sam rynek, ale Ojca Mateusza nigdzie nie było.. i od razu ruszyłem na poszukiwania wolnego stolika. Po drugim podejściu usadowiłem się w małej knajpce, w której podczas przeglądania atrakcji turystycznych uraczyłem się małą czarną z mlekiem i kawałkiem ciastka.. 

Zaczynało mnie już powoli dopadać zmęczenie więc spośród wielu atrakcji wybrałem - a jakże by inaczej - trzeci zamek - Zamek Królewski w Sandomierzu. 


W zamku, prócz samej standardowej wystawy, trafiłem na wystawę prehistoryczną oraz wystawę obrazów. 






 


Zamek sam w sobie był wspaniały, ale biło od niego komercyjnością, co mnie osobiście delikatnie odrzuciło - zważywszy, że wcześniej przesiadywałem w dwóch zamkowych ruinach, choć może i lekkie zmęczenie też swoje zrobiło...

W drodze powrotnej z zamku zahaczyłem o Ucho Igielne oraz o Pierścień z krzemieniem pasiastym. 



Dotarłem do auta i mega zadowolony, choć równie zmęczony, ustawiłem trasę i ruszyłem w kierunku powrotu na własne śmieci. 

Myślę i mam nadzieję, że tym sobotnim wypadem i przetarciem szlaków powrócę na tego bloga i będzie się tutaj pojawiać więcej wpisów i częściej niż raz na pół roku.. ale z czasem się przekonamy.. 

Tymczasem kończę swoją relacje z podróży i do następnego :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz