wtorek, 5 czerwca 2018

Rozdział 6

Szczawnica - zdobywca "Trzech Koron"

31.04 - 03.06. 2018 rok


W końcu się udało!

Po ponad 5 latach maminych starań, wreszcie udało mi się tutaj dotrzeć. Choć okazji było wiele, to zawsze coś stawało mi na drodze i musiałem obejść się smakiem górskiego powietrza z okolic Pienin. Data przypadła na weekend w trakcie Bożego Ciała. Nie ukrywam, momentami nadzieja przygasała na udany weekend, ale gdyby znów się nie powiodło, nie byłoby tego tekstu. Przez to wszystko pakowanie walizki zostawiłem prawie na ostatnią chwilę.
Widok z pokoju w Białym Domku.


Ale już, walizka spakowana, auto załadowane, wszyscy się zebrali, pora ruszać. Tę wyprawę dzieliłem nie tylko z Olą, ale też z rodzicami, siostrą i wujostwem.

Uzgodniliśmy, że zbiórka będzie na stacji paliw. I kiedy wujek już dotarł, uzgodniliśmy wszystkie szczegóły, zatankowaliśmy samochody i ruszyliśmy w czterogodzinną podróż do tak bardzo wyczekiwaną Szczawnicę.

W drodze zrobiliśmy tylko, a może aż, jeden przystanek na siku i rzucenie czegoś za ząbki. Nie odbijaliśmy też nigdzie w bok, żeby zwiedzić coś przy okazji. Jechaliśmy prosto do Białego Domku.

Palenica
  
Dotarliśmy tam jakoś po południu. Rodzice od razu przywitali się z Panią Elą, właścicielką Białego Domku, z którą już się trochę znali. Pani Ela wydzieliła nam wszystkim pokoje. Po rozpakowaniu i odświeżeniu się po podróży, udaliśmy się na pierwsze spotkanie z pienińskimi górami. Decyzja padła na Palenicę, na którą wjechaliśmy wyciągiem. Mieliśmy obiecany bardzo dobry obiad na górze, ale pani obsługująca ze smutkiem w oczach powiedziała, że wszystkiego jej zabrakło. Przez chwile pomyślałem, że mam coś z uszami, bo jakim cudem w tak często uczęszczanym przez turystów miejscu mogło czegokolwiek zabraknąć?! Głodni, zmęczeni i dość bardzo podirytowani wróciliśmy do domku.

Kamil na mrówce, a co :)
Na szczęście Pani Ela okazała się niedocenionym gospodarzem, bo dopiero u niej, wczesnym wieczorem udało nam się zjeść gorącą i pyszną obiadokolację – bardziej kolacje niż obiad. Później udaliśmy się znowu w okolice Palenicy. Jednak tym razem nie na zwiedzanie góry a na zwykłą potańcówkę – i tak z mieszanymi uczuciami zakończył się pierwszy dzień weekendowego urlopu.

Takie grzyby nam zaserwowali.

Drugi dzień zaczął się od sytego śniadania. Dzisiejszym planem dnia była całodzienna wycieczka na Trzy Korony przez Sokolicę, niebieskim szlakiem. Udaliśmy się tam w prawie męskim gronie – ja, siostra, wujek i ojciec. Reszta gromadki została. Wycieczkę zaczęliśmy od spaceru po deptaku przy Dunajcu. Aby dostać się na początek trasy musieliśmy przepłynąć łódką przez rzekę. I od razu rozpoczęliśmy wspinając się do dość stromej skarpie. Gdyby nie korony drzew, jestem pewien, że słońce wykończyłoby nas szybciej niż sam początek szlaku – będę musiał poprawić sobie kondycję.
Początek wyprawy.

Dawno nie chodziłem po górach i w moim odczuciu droga na sokolicę była dość wymagająca z chwilowymi przerwami. Niemalże cały czas szliśmy pod dużym kątem do góry, na zmianę po kamieniach, korzeniach, drewnianych schodach, by na moment złapać dech na (w miarę) prostej leśnej drodze. Mimo wszystko pierwszy punkt wycieczki wart był całego zachodu.

Widok na góry zlewające się z niebem, płynącą w dole rzekę i słońce nad głowami zapierał dech w piersiach. Warto było dać wycisk nogom i wspiąć się tutaj. Oczywiście nie obeszło się bez pocztówek, stempli i – co najważniejsze – monety. Chwila odpoczynku i podziwiania krajobrazu polskich gór minęła. Trzeba wracać na szlak i dotrzeć do celu wyprawy – szczytu Trzech Koron.  



 



Prawie u szczytu celu zdarzył się mały zgryz. Siostra miała drobny problem i musiała odpuścić. Coś niegroźnego stało się jej w nogę co uniemożliwiło jej dalszą wyprawę i razem z ojcem zeszli ze szlaku. W drodze zostałem tylko z wujkiem. Od Pienińskiego Potoku szliśmy już tylko we dwójkę.


Te ostanie metry, ostatnie minuty były bardzo wyczerpujące, ale z zagryzionymi zębami udało się! Dotarliśmy na szczyt Trzech Koron. Śmiałem się z wujkiem, że jeszcze tylko pięćset schodów i będziemy na miejscu. Widok naprawdę warty był całego zachodu. Nie sądzę, bym był w stanie opisać słowami ten widok – bajeczny, cudowny, piękny, jakby nieziemski. Tu musieliśmy odpocząć nieco dłużej. Ale w pewnym momencie chmury przykryły słońce i niemiło zaczęło grzmieć nam nad głowami, przez co musieliśmy skrócić odpoczynek i udać się w dół do Krościenka, gdzie czekał na nas mój ojciec z siostrą.  




















Wyczerpani, ale zadowoleni z wyprawy wróciliśmy do domku.  

Moneta - przedmiot obowiązkowy ^_^


Dyplom jest? Jest. Szczyt zdobyty? Zdobyty.

Trzeciego dnia, również po sytym śniadaniu, udaliśmy się na wycieczkę do wąwozu „Homole”. Szliśmy zielonym szlakiem wzdłuż rzeczki, który był bardzo ciekawy; raz szliśmy w miarę prostą drogą, by po chwili przedzierać się przez kamienie, w kierunku schodów, które kończyły się kolejnymi skałami i tak w kółko aż dotarliśmy na niewielką polanę. Tutaj zrobiliśmy postój, po czym wróciliśmy, bo pogoda znów okazała się kapryśna. W drodze powrotnej przywitał nas deszcz przez co musieliśmy poszukać chwilowego schronienia w pobliskiej knajpce. Jednak nie czekając zbyt długo aż przestanie padać, wróciliśmy do samochodów i ruszyliśmy w drogę powrotną.













W drodze, całe szczęście, deszczyk zelżał, co dało nam szanse odwiedzenia zajazdu Czarda, nieopodal małego, ale uroczego wodospadu. Tam również nie obyło się bez zakupu kilku pocztówek i zrobienia kilku zdjęć.

Po nacieszeniu oka wróciliśmy do domku i reszta wieczora minęła nam do późna w miłym towarzystwie grilla. Niestety dalsze zwiedzanie uniemożliwił nam rychły powrót deszczu.




Nadeszła niedziela... czas pożegnać się z Panią Elą, Białym Domkiem i Pienińskim Parkiem Narodowym. Szkoda, bo sporo jeszcze zostało do zobaczenia. Wciąż jeszcze niezdobyte szlaki czekają na mnie, a przede wszystkim na Ole. Mam nadzieję wrócić tu niebawem, bo wiem, że warto. Na pewno raz jeszcze pójdę na Trzy Korony!




Podsumowując, pobyt w Białym Domku wspominać będę bardzo miło. Trochę mało wygodne łóżka rekompensuje zawsze uśmiechnięta i miła załoga, smaczne jedzenie i niewygórowane ceny. Uważam, że warto tu przyjechać, choćby na szybki weekend. Odpocząć, zrelaksować się w towarzystwie Leny, sympatycznej suczki z Białego Domku, która przywitała nas wesołym szczekaniem i merdającym ogonem.


Już nie mogę się doczekać następnych odwiedzin.  
  













  

1 komentarz:

  1. Nie "sokolnica" tylko Sokolica. Szczytem, na którym byłeś jest Okrąglica. Z polanki za Wąwozem Homole, chcąc schować sie przed dezczem blizej jest do Chaty na Jaworkach :)

    OdpowiedzUsuń