Szczawnica - zdobywca "Trzech Koron"
31.04 - 03.06. 2018 rok
W końcu się udało!
Po ponad 5 latach maminych starań,
wreszcie udało mi się tutaj dotrzeć. Choć okazji było wiele, to
zawsze coś stawało mi na drodze i musiałem obejść się smakiem
górskiego powietrza z okolic Pienin. Data przypadła na weekend w
trakcie Bożego Ciała. Nie ukrywam, momentami nadzieja przygasała
na udany weekend, ale gdyby znów się nie powiodło, nie byłoby
tego tekstu. Przez to wszystko pakowanie walizki zostawiłem prawie
na ostatnią chwilę.
Widok z pokoju w Białym Domku. |
Ale już, walizka spakowana, auto
załadowane, wszyscy się zebrali, pora ruszać. Tę wyprawę
dzieliłem nie tylko z Olą, ale też z rodzicami, siostrą i
wujostwem.
Uzgodniliśmy, że zbiórka będzie na
stacji paliw. I kiedy wujek już dotarł, uzgodniliśmy wszystkie
szczegóły, zatankowaliśmy samochody i ruszyliśmy w czterogodzinną
podróż do tak bardzo wyczekiwaną Szczawnicę.
W drodze zrobiliśmy tylko, a może aż,
jeden przystanek na siku i rzucenie czegoś za ząbki. Nie
odbijaliśmy też nigdzie w bok, żeby zwiedzić coś przy okazji.
Jechaliśmy prosto do Białego Domku.
Palenica |
Dotarliśmy tam jakoś po południu.
Rodzice od razu przywitali się z Panią Elą, właścicielką
Białego Domku, z którą już się trochę znali. Pani Ela
wydzieliła nam wszystkim pokoje. Po rozpakowaniu i odświeżeniu się
po podróży, udaliśmy się na pierwsze spotkanie z pienińskimi
górami. Decyzja padła na Palenicę, na którą wjechaliśmy
wyciągiem. Mieliśmy obiecany bardzo dobry obiad na górze, ale pani
obsługująca ze smutkiem w oczach powiedziała, że wszystkiego jej
zabrakło. Przez chwile pomyślałem, że mam coś z uszami, bo jakim
cudem w tak często uczęszczanym przez turystów miejscu mogło
czegokolwiek zabraknąć?! Głodni, zmęczeni i dość bardzo
podirytowani wróciliśmy do domku.
Kamil na mrówce, a co :) |
Na szczęście Pani Ela okazała się
niedocenionym gospodarzem, bo dopiero u niej, wczesnym wieczorem
udało nam się zjeść gorącą i pyszną obiadokolację –
bardziej kolacje niż obiad. Później udaliśmy się znowu w okolice
Palenicy. Jednak tym razem nie na zwiedzanie góry a na zwykłą
potańcówkę – i tak z mieszanymi uczuciami zakończył się
pierwszy dzień weekendowego urlopu.
Takie grzyby nam zaserwowali. |
Drugi dzień zaczął się od sytego
śniadania. Dzisiejszym planem dnia była całodzienna wycieczka na
Trzy Korony przez Sokolicę, niebieskim szlakiem. Udaliśmy się tam
w prawie męskim gronie – ja, siostra, wujek i ojciec. Reszta
gromadki została. Wycieczkę zaczęliśmy od spaceru po deptaku przy
Dunajcu. Aby dostać się na początek trasy musieliśmy przepłynąć
łódką przez rzekę. I od razu rozpoczęliśmy wspinając się do
dość stromej skarpie. Gdyby nie korony drzew, jestem pewien, że
słońce wykończyłoby nas szybciej niż sam początek szlaku –
będę musiał poprawić sobie kondycję.
Początek wyprawy. |
Dawno nie chodziłem po górach i w
moim odczuciu droga na sokolicę była dość wymagająca z
chwilowymi przerwami. Niemalże cały czas szliśmy pod dużym kątem
do góry, na zmianę po kamieniach, korzeniach, drewnianych schodach,
by na moment złapać dech na (w miarę) prostej leśnej drodze. Mimo
wszystko pierwszy punkt wycieczki wart był całego zachodu.
Widok na góry zlewające się z
niebem, płynącą w dole rzekę i słońce nad głowami zapierał
dech w piersiach. Warto było dać wycisk nogom i wspiąć się
tutaj. Oczywiście nie obeszło się bez pocztówek, stempli i – co
najważniejsze – monety. Chwila odpoczynku i podziwiania krajobrazu
polskich gór minęła. Trzeba wracać na szlak i dotrzeć do celu
wyprawy – szczytu Trzech Koron.
Prawie u szczytu celu zdarzył się
mały zgryz. Siostra miała drobny problem i musiała odpuścić. Coś
niegroźnego stało się jej w nogę co uniemożliwiło jej dalszą
wyprawę i razem z ojcem zeszli ze szlaku. W drodze zostałem tylko z
wujkiem. Od Pienińskiego Potoku szliśmy już tylko we dwójkę.
Te ostanie metry, ostatnie minuty były
bardzo wyczerpujące, ale z zagryzionymi zębami udało się!
Dotarliśmy na szczyt Trzech Koron. Śmiałem się z wujkiem, że
jeszcze tylko pięćset schodów i będziemy na miejscu. Widok
naprawdę warty był całego zachodu. Nie sądzę, bym był w stanie
opisać słowami ten widok – bajeczny, cudowny, piękny, jakby
nieziemski. Tu musieliśmy odpocząć nieco dłużej. Ale w pewnym
momencie chmury przykryły słońce i niemiło zaczęło grzmieć nam
nad głowami, przez co musieliśmy skrócić odpoczynek i udać się
w dół do Krościenka, gdzie czekał na nas mój ojciec z siostrą.
Wyczerpani, ale zadowoleni z wyprawy
wróciliśmy do domku.
Moneta - przedmiot obowiązkowy ^_^ |
Dyplom jest? Jest. Szczyt zdobyty? Zdobyty. |
Trzeciego dnia, również po sytym
śniadaniu, udaliśmy się na wycieczkę do wąwozu „Homole”.
Szliśmy zielonym szlakiem wzdłuż rzeczki, który był bardzo
ciekawy; raz szliśmy w miarę prostą drogą, by po chwili
przedzierać się przez kamienie, w kierunku schodów, które
kończyły się kolejnymi skałami i tak w kółko aż dotarliśmy na
niewielką polanę. Tutaj zrobiliśmy postój, po czym wróciliśmy,
bo pogoda znów okazała się kapryśna. W drodze powrotnej przywitał
nas deszcz przez co musieliśmy poszukać chwilowego schronienia w
pobliskiej knajpce. Jednak nie czekając zbyt długo aż przestanie
padać, wróciliśmy do samochodów i ruszyliśmy w drogę powrotną.
W drodze, całe szczęście, deszczyk
zelżał, co dało nam szanse odwiedzenia zajazdu Czarda, nieopodal
małego, ale uroczego wodospadu. Tam również nie obyło się bez
zakupu kilku pocztówek i zrobienia kilku zdjęć.
Po nacieszeniu oka wróciliśmy do
domku i reszta wieczora minęła nam do późna w miłym towarzystwie
grilla. Niestety dalsze zwiedzanie uniemożliwił nam rychły powrót
deszczu.
Nadeszła niedziela... czas pożegnać
się z Panią Elą, Białym Domkiem i Pienińskim Parkiem Narodowym.
Szkoda, bo sporo jeszcze zostało do zobaczenia. Wciąż jeszcze
niezdobyte szlaki czekają na mnie, a przede wszystkim na Ole. Mam
nadzieję wrócić tu niebawem, bo wiem, że warto. Na pewno raz
jeszcze pójdę na Trzy Korony!
Podsumowując, pobyt w Białym Domku
wspominać będę bardzo miło. Trochę mało wygodne łóżka
rekompensuje zawsze uśmiechnięta i miła załoga, smaczne jedzenie
i niewygórowane ceny. Uważam, że warto tu przyjechać, choćby na
szybki weekend. Odpocząć, zrelaksować się w towarzystwie Leny,
sympatycznej suczki z Białego Domku, która przywitała nas wesołym
szczekaniem i merdającym ogonem.
Już nie mogę się doczekać
następnych odwiedzin.
Nie "sokolnica" tylko Sokolica. Szczytem, na którym byłeś jest Okrąglica. Z polanki za Wąwozem Homole, chcąc schować sie przed dezczem blizej jest do Chaty na Jaworkach :)
OdpowiedzUsuń