Komunijna Szarlotka w
Toszku
4 dzień czerwca 2017 roku
Przyszedł ten dzień, kiedy moja
siostra przystąpiła do Komunii Świętej. Całe szczęście, że
pogoda nam dopisała i na niebie nie było żadnej chmury.
Tylko jaki prezent byłby najlepszy? Co
brat może dać siostrze w prezencie w tak wyjątkowym dla niej dniu?
Rozmyślaliśmy nad tym problemem z Olą kilka miesięcy. W końcu
wpadłem na pomysł, żeby zamiast jakiegoś mało wartościowego
prezentu lub koperty z pieniędzmi dać Młodej (siostrze) prezent w
postaci wspomnień. Tu narodził się pomysł, żeby zabrać ją na
wycieczkę. Ola od razu przystała na ten pomysł. Decyzja zapadła –
jedziemy na wycieczkę!
Ale gdzie? Na to pytanie odpowiedziałem
niemal natychmiastowo – do zamku w Toszku! Od dawna mieliśmy
zamiar tam jechać, tylko jakoś nie mogliśmy się zebrać. Teraz
nadarzyła się okazja, więc postanowiliśmy ją wykorzystać.
Komunia odbyła się w sobotę, więc
wycieczka przypadła na dzień następny – na niedzielę.
Wyjechaliśmy z domu koło godziny 14:00 i po przejechaniu 82km
dotarliśmy do celu podróży.
O dziwo zamek mieścił się prawie w
samym środku miasta, a nie, jak przypuszczałem, gdzieś na jego
obrzeżach. Zjechaliśmy na parking, gdzie zaparkowałem Myszkę
przy krzakach. Szybkie pamiątkowe foto z Młodą i ruszamy na zamek.
Od frontu zamek prezentował się
dosyć... tajemniczo. Coś było w tej bramie, co sprawiało, że w
moim odczuciu wyglądało to ciekawie oraz interesująco.
Zaraz po przekroczeniu progu po prawej
stronie zauważyliśmy takie małe coś... Po naciśnięciu guzika z
wybranym językiem (polski, angielski, niemiecki) mogliśmy posłuchać
historii na temat zamku. Samo nagranie trwało kilka minut, i
przyznam, że zainteresowało całą naszą trójkę. Pod koniec
nagrania, usłyszeliśmy, że jeśli chcemy posłuchać dalszej
części musimy znaleźć kolejne takie małe „coś” na terenie
zamku. Powyżej przytwierdzona do słupa wisiała tarcza, na której
napisana była „najkrótsza historia toszeckiego zamku”.
Po wysłuchaniu pierwszej części
nagrania ruszyliśmy dalej przez most. Pierwszym punktem zwiedzania
była … kawiarnia. A dlaczego nie? Po godzinie w samochodzie trzeba
coś zjeść. Zwłaszcza, jeśli połowę drogi przespały.
Weszliśmy do małej kawiarenki, gdzie
zamówiliśmy sobie szarlotkę na ciepło. Te stołki były tak
miękkie i tak wygodne, że zeszło nam trochę na tym.
Dobra, czas ruszać.
Kiedy wyszliśmy na dziedziniec
zamkowy, moim oczom pierwsze co się ukazało to cudownie czarne
chmury, które nieubłaganie zmierzały ku nam.
Nie przejmując się za bardzo
kolorystyką nieba, oddałem się zwiedzaniu. Młoda oczywiście jak
to dziecko, biegała i hasała wesoło jak sarenka po zamku. Ale
kiedy znalazła drugie „coś”, co opowiadało historię,
zatrzymałem się razem z nią.
Tym razem Ola zaczęła hasać i
pstrykać zdjęcia gdzie się tylko dało.
Na środku placu stały dyby, gdzie
zostałem zmuszony przez dziewczyny, żeby wsadzić łeb. Obok były
te płachty z otworami na głowy. Oczywiście kto musiał też i tam
łeb wsadzić? Ja i Młoda bo Ola cykała fotki. Taka pani fotograf z
zamiłowania.
Po krótkiej sesji zdjęciowej udaliśmy
się do wieży, która jako jedyna z dwójki pozostała w jednym
kawałku – na fundamentach drugiej można sobie zrobić ognisko.
Wieżę można było zwiedzić w
towarzystwie pani przewodnik. Po namyśle kupiliśmy bilety i
poczekaliśmy aż zacznie się zwiedzanie. O dziwo nasza trójka była
wtedy jedynymi zwiedzającymi. Dzięki czemu mogliśmy się wsłuchać
w historię zamku oraz to, co miała do powiedzenia pani przewodnik.
Na początku udaliśmy się schodami w
dół, gdzie powitała nas spowita ciemnością komnata, którą
wypełniała nastrojowa, z lekką nutką grozy melodia oraz efekty
świetlne przypominające błyskawice. Musieliśmy przejść po czymś
na wzór mostu zwodzonego. Były to krótkie odcinki kładki
zawieszonej na łańcuchach, co potęgowało efekt. Kiedy weszliśmy
do pomieszczenia muzyka ucichła a w rogu sufitu pokazała się
projekcja mnicha. Mnich opowiadał o czasach średniowiecza i o
profesjach jakimi parali się ówcześni ludzie. Za każdym razem,
kiedy wspominał jakiś zawód zapalały się światła nad
stoiskiem, gdzie pokazane były atrybuty danego zawodu. Kiedy mnich
skończył opowiadać pomieszczenie rozświetliło się i pani
przewodnik zaczęła opowiadać o zamku i jego historii.
Kiedy skończyła pierwszą część
udaliśmy się do pomieszczenia ukrytego za czarną płachtą. Za nią
była rekonstrukcja średniowiecznego więzienia. Oczywiście nie
obyło się bez efektów świetlnych oraz dźwiękowych, przez co
widok kukieł zapierał dech w piersiach.
Następnie udaliśmy się na piętro,
gdzie dowiedzieliśmy się o miejscowym browarze. Na zakończenie
weszliśmy na sam szczyt wieży, gdzie mogliśmy podziwiać zamek na
obrazach oraz trafiliśmy na wystawę „Głów”, którą wykonali
studenci drugiego i trzeciego roku studiów licencjackich na kierunku
Edukacja Artystyczna w Zakresie Sztuk Plastycznych Uniwersytetu
Opolskiego. Muszę przyznać, że ta wystawa była naprawdę
bardzo... dziwna. A głowy wykonane były z materiału
skóropodobnego.
Kolejną, a raczej ostatnią atrakcją,
jaka nam się przytrafiła tego dnia była ulewa, która przywitała
nas bijąc w okna pod koniec zwiedzania. Jak trzy sarny pohasaliśmy
przez cały dziedziniec zamkowy prosto w kierunku pierwszego punktu
wycieczki – kawiarni. Tam zjedliśmy coś nie coś, po czym
zakupiliśmy pamiątki i... wychodząc z zamku ulewa sobie poszła...
Nastraszyła, zamoczyła i śmiejąc
się (zapewne) pod nosem poszła dalej. Myślę i mam nadzieję, że
taki prezent komunijny Młoda zapamięta na długo... ;)
Na zakończenie przybliżę nieco
historię zamku oraz jego legendę...
Pierwszą legendą jest legenda o
duchu... bo każdy zamek musi mieć legendę związaną z duchami...
Legenda opowiada o tym, że dawno temu strażnik zamkowy miał piękną
córkę, która wpadła w oko właścicielowi zamku. Zapragnął mieć
ją za żonę, jednak ojciec stanął mu naprzeciw. Zdenerwowany
właściciel rozkazał pobić ojca dziewczyny i ledwo żywego
wypędził z Toszka a jego piękną córkę uwięził w zamkowej
wieży, gdzie zmarła z tęsknoty i głodu. Kiedy nieszczęśliwy
ojciec po latach wrócił na zamek i dowiedział się o tragicznym
losie swojej córki, rzucił w odwecie klątwę. Klątwę, która
miała obrócić zamek w ruinę. I faktycznie tak się stało – w
1811 roku na zamku wybuchł pożar, który całkowicie strawił jego
wnętrze. Od tej pory duch dziewczyny spaceruje po dziedzińcu
zamkowym, bo wciąż nie zaznał spokoju.
Druga legenda o zamku w Toszku związana
jest z pożarem w 1811 roku. Kiedy pożar wybuchł, Hrabina Gizela
von Gaschin schroniła się w zamkowych podziemiach. Nie była jednak
sama. Zabrała ze sobą srebrny koszyk ze złotą kaczką wysiadującą
11 złotych jaj, które wypełnione są szlachetnymi kamieniami. Kosz
z kaczką ukryła gdzieś w niszy i dalej szukała wyjścia z lochu.
W końcu wycieńczoną i bez nadziei na ratunek odnalazł ją mąż.
Hrabina resztkami sił powiedziała wówczas do hrabiego: kaczka,
koszyk, nisza... po czym zmarła. Powiadają, że złotą kaczkę
odnaleźć może ten, kto urodził się w niedzielę, a do lochów
wejdzie w dzień Wielkiej Nocy. Wtedy też ruiny zamku powrócą do
dawnej świetności.
Niestety nie będę to ja, bo urodziłem
się we wtorek... posmutniałem :(
Jednak kiedy ktoś taki się pojawi i odnajdzie złotą kaczkę wysiadującą 11 złotych jaj wypełnionych szlachetnymi kamieniami będę w obowiązku zwrócić ją rodzinie von Gaschin. Dlaczego? Już tłumaczę... Kiedy ostatni właściciel toszeckiego zamku – Leopold hrabia von Gaschin – sprzedawał w połowie XIX wieku zamek, zaznaczył w akcie sprzedaży, że rodzinny klejnot nadal jest własnością Gaschinów. I ten, kto go odnajdzie po prostu musi owy skarb zwrócić swojemu prawowitemu właścicielowi. Wielu próbowało go odszukać lecz bezskutecznie.
Początki obecnej budowli w Toszku nie
są do końca znane. Możliwe, że drewniany gród obronny zbudowany
został w okresie wczesnopiastowskim w X lub XI wieku. Natomiast
badacze przyjmują, że gród istniał już w XII wieku, choć
dokumenty pisane mówią o im dopiero w 1222 roku.
Gród w Toszku należał do kolejnych
książąt z linii opolskiej, potem bytomsko-kozielskiej, wreszcie
cieszyńskiej i oświęcimskiej. Zamek w Toszku swój największy
rozkwit miał w XV wieku, za czasów długiego panowania toszeckiego
księcia Przemysława z linii oświęcimskiej. Po zniszczeniach,
które spowodowały najazdy husytów książę wzniósł tu murowaną
rezydencję. W pierwszej połowie XVI wieku rezydencja przeszła w
ręce Habsburgów.
Z końcem stulecia twierdzę kupiła
rodzina Redenów, która przebudowała ją w stylu renesansowym.
Kolejna przebudowa miała miejsce w czasach Colonnów, na przełomie
XVII i XVIII wieku. W tych latach zamek kilkakrotnie zmieniał
właścicieli. W 1811 roku zamek spłonął.
W 1840 roku ruinę nabył Abraham
Guradze. W rękach tej hrabiowskiej rodziny budowla znajdowałą się
aż do II wojny światowej. W latach dwudziestych hrabia Kurt Hubert
Guradze przekazał zamek w użytkowanie młodzieży.
W latach 1957-1963 ruina poddana
została częściowej renowacji. Wkrótce zamek w Toszku stał się
siedzibą placówek kulturalnych. Obecnie mieści się tu Centrum
Kultury „Zamek w Toszku”. Ciekawe co stanie się z nim w
następnych latach, dekadach i stuleciach..? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz