sobota, 11 marca 2017

Rozdział 4

Szlakiem Orlich Gniazd:
W pogoni za legendą – Morsko

5 dzień marca 2017 roku

Wiosna tuż tuż... Ptaki rozpoczęły swoje pieśni, słońce ogrzewa zlodowaciałą ziemię a przebiśniegi pną się do nieba. Aż chce się żyć! Grzech nie skorzystać z takiej cudownej pogody – zwłaszcza, że niedawno szalał siarczysty mróz. Do takiego wniosku doszliśmy w niedzielny poranek. Szkoda było siedzieć w czterech ścianach i odwracać się plecami, kiedy słoneczko tak radośnie zaprasza do wyjścia. Postanowiliśmy, że wybierzemy się na wycieczkę. Zastanowiliśmy się więc chwilę i za cel obraliśmy Morsko, Zamek Bąkowiec.

Ku przygodzie!  



Z domu do zamku dzieliło nas jakieś 12km, więc w miarę szybko dotarliśmy do celu. W miarę, ponieważ nie spodziewałem się, że przyjdzie nam jechać przez leśne drogi. Cóż poradzić.

Postawiliśmy Myszkę na poboczu, żeby nie zablokować przejazdu i ruszyliśmy piechotą. Pooddychać świeżym powietrzem.


Do zamku dzieło nas już tylko kilkaset metrów, ale jak to my, po co iść główną drogą skoro można wejść w las... a może coś się trafi? Po kilku krokach trafiliśmy na małą, zarośniętą ścieżkę biegnącą wokół zamku. A raczej czegoś co przypominało zamek.















Zaraz przy ścieżce wisiała tabliczka, na której napisane były dwie legendy o Zamku Bąkowiec. Jedna z nich głosi, że zamek zbudował bogaty pan, który trzymał w zamku ogromne skarby. Pewnego dnia, wraz ze swoją drużyną wyruszyli na wyprawę wojenną, z której nigdy już nie powrócił. Legenda głosi, że skarb właściciela zamku spoczywa gdzieś na tym terenie po dziś dzień!


Istnieje również nieco bardziej romantyczna acz tragiczna legenda... Pan Morska miał niezwykłej urody córkę, która wpadła w oko jednemu ubogiemu młodzieńcowi. Jednak ojciec odrzuciwszy zaloty chłopaka uwięził swoją córkę w lochu, gdzie zagłodził biedaczkę. Przepełniony żalem kochanek postanowił pomścić śmierć tej, którą pokochał. W pobliżu skały zwanej Okiennikiem, młodzieniec zebrał oddanych sobie ludzi, którzy zaczęli siać postrach i śmierć po całej okolicy. Widząc co się dzieje, siły niebieskie rozpętały ogromną burzę, która zmiotła zamek z powierzchni ziemi. Gdy młodzieniec zobaczył, że zemsta już mu nie służy i wymknęła się spod jego kontroli popełnił samobójstwo, by tak połączyć się ze swoją ukochaną.

Podobno od tego czasu, kiedy burza nawiedza te okolice, w ruinach dawnego zamku ujrzeć można olbrzymią, straszną postać podobną do poczwary, która pełznie po resztkach muru.


Przyznacie, że brzmi to ciekawie i może robi się lekka gęsia skórka na karku. Coś czuję, że będę wyglądał na burzę w tym roku i wrócę do zamku nocą, by poznać straszną poczwarę.

Wracając na ziemię, po przeczytaniu ciekawostki ruszyliśmy dalej. Gdy tylko wyszliśmy zza skały naszym oczom ukazał się zamek, który zdawał się wyrastać ze skały. Prawdę mówiąc spodziewałem się czegoś lepszego. Mówiąc krótko zamek nie zachęcał do zwiedzania jego komnat, co więcej było to nie do końca możliwe – widać było, że zaczynają się tam jakieś prace renowacyjne, albo już zaczęły... przynajmniej mam taką nadzieję.
























Obok placu budowy trafiliśmy na kolejną tablicę z tekstem nawiązującym do historii zamku. Zamek „Bąkowiec” został wzniesiony na przełomie XV i XVI wieku przez rodzinę Włodków. Przejęli oni wieś Morsko od zakonu kanoników laterańskich na początku XVI wieku. Budowla została założona na planie wydłużonego wieloboku o powierzchni 500m 2 i składała się z elementów mieszkalnych i obronnych. Od strony zachodniej znajdowało się przedzamcze o powierzchni około 800m2. Przedzamcze otoczone było wałami łączącymi skałki.

Dalej napisane były losy wsi Morsko, która po rodzinie Włodków przeszła w posiadanie Zborowskich. Kolejnymi właścicielami wsi byli Brzescy i Giebułtowscy. W XVII wieku zamek został opuszczony.


Trochę się rozczarowałem, że nie było jak dostać się do wnętrza zamku, ale postanowiliśmy się nie poddawać i ruszyliśmy dalej, podziwiać okolice.

Tuż obok zamku jest mały tor narciarski, na którym nadal leżał śnieg. Jak ja nie lubię tego białego drania. Po drugiej stronie toru, za drzewami skrywało się kilka skał. Obeszliśmy je dookoła i zrobiliśmy kilka pamiątkowych fotek.

W tak zwanym międzyczasie moja Ola odnalazła swojego dawnego przyjaciela... Pana Kija! Niestety, Pan Kij musiał szybko wracać do siebie, więc nie towarzyszył nam długo...


  













Po tych kilku wygłupach zawróciliśmy i wróciliśmy do Myszki, która cierpliwie czekała na swoim miejscu. Kilka chwil potem dotarliśmy już z powrotem do domu, gdzie zakończyła się wyprawa po skarb. Ani skarbu, ani poczwary nie uświadczyliśmy... ale być może jeszcze tam zawitamy...

Tymczasem trzymajcie się ciepło i do następnego.

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz