Szlakiem Orlich Gniazd:
W pogoni za legendą –
Morsko
5 dzień marca 2017 roku
Wiosna tuż tuż... Ptaki rozpoczęły
swoje pieśni, słońce ogrzewa zlodowaciałą ziemię a przebiśniegi
pną się do nieba. Aż chce się żyć! Grzech nie skorzystać z takiej
cudownej pogody – zwłaszcza, że niedawno szalał siarczysty mróz.
Do takiego wniosku doszliśmy w niedzielny poranek. Szkoda było
siedzieć w czterech ścianach i odwracać się plecami, kiedy
słoneczko tak radośnie zaprasza do wyjścia. Postanowiliśmy, że
wybierzemy się na wycieczkę. Zastanowiliśmy się więc chwilę i
za cel obraliśmy Morsko, Zamek Bąkowiec.
Ku przygodzie!
Z domu do zamku dzieliło nas jakieś
12km, więc w miarę szybko dotarliśmy do celu. W miarę, ponieważ
nie spodziewałem się, że przyjdzie nam jechać przez leśne drogi.
Cóż poradzić.
Postawiliśmy Myszkę na poboczu, żeby
nie zablokować przejazdu i ruszyliśmy piechotą. Pooddychać
świeżym powietrzem.
Do zamku dzieło nas już tylko
kilkaset metrów, ale jak to my, po co iść główną drogą skoro
można wejść w las... a może coś się trafi? Po kilku krokach
trafiliśmy na małą, zarośniętą ścieżkę biegnącą wokół
zamku. A raczej czegoś co przypominało zamek.
Zaraz przy ścieżce wisiała
tabliczka, na której napisane były dwie legendy o Zamku Bąkowiec.
Jedna z nich głosi, że zamek zbudował bogaty pan, który trzymał
w zamku ogromne skarby. Pewnego dnia, wraz ze swoją drużyną
wyruszyli na wyprawę wojenną, z której nigdy już nie powrócił.
Legenda głosi, że skarb właściciela zamku spoczywa gdzieś na tym
terenie po dziś dzień!
Istnieje również nieco bardziej
romantyczna acz tragiczna legenda... Pan Morska miał niezwykłej
urody córkę, która wpadła w oko jednemu ubogiemu młodzieńcowi.
Jednak ojciec odrzuciwszy zaloty chłopaka uwięził swoją córkę w
lochu, gdzie zagłodził biedaczkę. Przepełniony żalem kochanek
postanowił pomścić śmierć tej, którą pokochał. W pobliżu
skały zwanej Okiennikiem, młodzieniec zebrał oddanych sobie ludzi,
którzy zaczęli siać postrach i śmierć po całej okolicy. Widząc
co się dzieje, siły niebieskie rozpętały ogromną burzę, która
zmiotła zamek z powierzchni ziemi. Gdy młodzieniec zobaczył, że
zemsta już mu nie służy i wymknęła się spod jego kontroli
popełnił samobójstwo, by tak połączyć się ze swoją ukochaną.
Podobno od tego czasu, kiedy burza
nawiedza te okolice, w ruinach dawnego zamku ujrzeć można
olbrzymią, straszną postać podobną do poczwary, która pełznie
po resztkach muru.
Przyznacie, że brzmi to ciekawie i
może robi się lekka gęsia skórka na karku. Coś czuję, że będę
wyglądał na burzę w tym roku i wrócę do zamku nocą, by poznać
straszną poczwarę.
Wracając na ziemię, po przeczytaniu
ciekawostki ruszyliśmy dalej. Gdy tylko wyszliśmy zza skały naszym
oczom ukazał się zamek, który zdawał się wyrastać ze skały.
Prawdę mówiąc spodziewałem się czegoś lepszego. Mówiąc krótko
zamek nie zachęcał do zwiedzania jego komnat, co więcej było to
nie do końca możliwe – widać było, że zaczynają się tam
jakieś prace renowacyjne, albo już zaczęły... przynajmniej mam taką
nadzieję.
Obok placu budowy trafiliśmy na
kolejną tablicę z tekstem nawiązującym do historii zamku. Zamek
„Bąkowiec” został wzniesiony na przełomie XV i XVI wieku przez
rodzinę Włodków. Przejęli oni wieś Morsko od zakonu kanoników
laterańskich na początku XVI wieku. Budowla została założona na
planie wydłużonego wieloboku o powierzchni 500m 2 i składała się
z elementów mieszkalnych i obronnych. Od strony zachodniej
znajdowało się przedzamcze o powierzchni około 800m2. Przedzamcze
otoczone było wałami łączącymi skałki.
Dalej napisane były losy wsi Morsko,
która po rodzinie Włodków przeszła w posiadanie Zborowskich.
Kolejnymi właścicielami wsi byli Brzescy i Giebułtowscy. W XVII
wieku zamek został opuszczony.
Trochę się rozczarowałem, że nie
było jak dostać się do wnętrza zamku, ale postanowiliśmy się
nie poddawać i ruszyliśmy dalej, podziwiać okolice.
Tuż obok zamku jest mały tor
narciarski, na którym nadal leżał śnieg. Jak ja nie lubię tego
białego drania. Po drugiej stronie toru, za drzewami skrywało się
kilka skał. Obeszliśmy je dookoła i zrobiliśmy kilka pamiątkowych
fotek.
W tak zwanym międzyczasie moja Ola
odnalazła swojego dawnego przyjaciela... Pana Kija! Niestety, Pan
Kij musiał szybko wracać do siebie, więc nie towarzyszył nam
długo...
Po tych kilku wygłupach zawróciliśmy
i wróciliśmy do Myszki, która cierpliwie czekała na swoim
miejscu. Kilka chwil potem dotarliśmy już z powrotem do domu, gdzie
zakończyła się wyprawa po skarb. Ani skarbu, ani poczwary nie
uświadczyliśmy... ale być może jeszcze tam zawitamy...
Tymczasem trzymajcie się ciepło i do
następnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz