sobota, 28 stycznia 2017

Rozdział 3


14 dzień stycznia 2017 roku


Z wizytą u Hrabiego von Tiele-Winckler


Zamek, posiadłość, dwór... zwał jak zwał; znajduje się w województwie opolskim, w miejscowości Moszna. Powstał w połowie XVII wieku przez potentata przemysłowego. Zamek posiada 365 pomieszczeń i aż 99 wież i wieżyczek.  





Jak na tamte czasy, zamek zbudowano bardzo szybko (3 lata), przez co okoliczni mieszkańcy zaczęli snuć plotki, że hrabia zawarł pakt z samym diabłem. Hrabia nie protestował, wręcz przyznał się, że tak było. Podobna legenda tyczy się windy w środkowej części zamku, która służyła do wożenia gości hrabiego z parteru do gabinetu połączonego z biblioteką na drugim piętrze. Legenda głosi, że wraz ze śmiercią Franza Huberta (w 1922 roku) winda stanęła i stoi do tej pory. Powodem był jeden z punktów paktu, który mówił, że po śmierci hrabiego nikt z windy korzystać nie będzie. Ilekroć ktoś podejmował się próby uruchomienia mechanizmu dźwigu przytrafiały mu się straszne rzeczy. Część z nich opisał Leszek Fidelus w czasopiśmie branżowym „Dźwig Maszyn” we wrześniu 2011 roku:

Fidelus prowadził od 2006 roku akcję ratowania zabytkowych wind i dźwigów. Pewnego dnia skontaktował się z nim Eryk Klimek, konserwator dźwigów ze Śląska i zapytał, czy Fidelus ma rodzinę (ma), a potem, czy nie boi się diabła (nie).

- To dobrze, bo mam dla pana ciekawą robotę. W Mosznej jest dźwig (...), który chciałbym uruchomić. Co się jednak do tego zabiorę, to coś mi w tym przeszkadza - przyznał Klimek.

Fidelus zapewnił, że chętnie pomoże, ale wciąż intrygowały go pytania o rodzinę i lękanie się diabła. - Na tym dźwigu trzyma rękę diabeł - odparł Klimek.

I opowiadał, że w latach 60. ci, co brali się za windę, mieli tragiczny wypadek samochodowy. A i on, jak tylko się go tknął, to zapadł na ciężką chorobę.

Pod koniec II wojny światowej, w 1945 roku, stacjonowały tu wojska sowieckie i to przez nich zamek doczekał się kresu świetności. Bowiem sowieccy żołnierze zdewastowali ile się dało w zamku. Między innymi zniszczyli i spalili część bibliotek. A kaplicę (która była ostatnim obiektem zwiedzania) przerobili na stajnie dla koni. Miało to na celu zbezczeszczenie obiektu religijnego. Kiedy w końcu opuścili to miejsce niewiele ocalało z z wyposażenia i części wystroju.

Brzmi całkiem ciekawie, prawda? Nie będę się tutaj rozpisywać w szczegółach... zostawię lekki niedosyt, byście sami odwiedzili tę posiadłość i poznali jej historię. Przejdźmy dalej...


Mieliśmy kilka opcji do wybory – kilka zamków w okolicy, albo posiadłość hrabiego – ostatecznie decyzja padła na to miejsce. Wyboru dokonała Ola, ponieważ jakiś czas wcześniej zobaczyła ślubną sesję zdjęciową swojej znajomej, która odbyła się właśnie w tym miejscu. Od tamtej pory bardzo chciała zobaczyć posiadłość hrabiego na żywo. Cóż więc mogłem począć?

Zdecydowaliśmy się, że wycieczkę organizujemy w sobotę.  



Do pokonania mieliśmy niespełna 150km. Uznaliśmy więc, że im wcześniej się wybierzemy tym będziemy mieli więcej czasu na zwiedzanie i podziwianie okolicy. Z domu wyjechaliśmy po godzinie 10 rano. Droga była spokojna, wręcz monotonna, ale nie ma się co dziwić – zimno było.
Chociaż mieliśmy jedną atrakcję po drodze – mianowicie przejeżdżaliśmy przez Gogolin. Od razu się śmiać i śpiewać „Poszła Karolinka do Gogolina(...)”. Nawiasem mówiąc dlatego, że moja siostra ma na imię Karolina.





Do celu dotarliśmy kilka minut przez 14:00. Zaparkowałem na pobliskim parkingu (prawie w zaspie), pozwalając Myszce odpocząć i ruszyliśmy w kierunku pałacu. Zaraz przy wejściu na teren przywitał nas zamknięty szlaban i kilka samochodów stojących obok. Lekka konsternacja, czy aby na pewno posiadłość hrabiego jest czynna? Kilka kroków dalej zobaczyłem kątem oka dzwonek i karteczkę, że w razie pytań proszę dzwonić. Sięgnąłem ręką i zadzwoniłem. Po chwili odezwał się damski głos pytając uprzejmie „Słucham?”. Zapytałem czy można wejść, na co usłyszałem, że jak najbardziej tak. Zadowoleni ruszyliśmy ku przygodzie.













(Nie)stety zaraz po przekroczeniu progu posiadłości zobaczyłem coś co uwielbiam i nienawidzę jednocześnie – automat z monetami. Natychmiast zapytałem Olę czy ma drobne. Na moje szczęście (a Oli nieszczęście) miała.




Dobra, pierwsza, obowiązkowa zdobycz jest w moich rękach. Teraz można się dowiedzieć gdzie się kupuje bilety i dalej rusza zwiedzać. Pani w recepcji sprzedała nam bilety i powiedziała, że grupa zwiedzających ruszyła kilka minut wcześniej i jak się pospieszymy to jeszcze ich dogonimy – byli na schodach przy kawiarni. Ruszyliśmy holem i po przekroczeniu trzecich drzwi (tak sporo tam było drzwi) zobaczyliśmy kilkuosobową grupę turystów z panią przewodnik na czele. Lekkie skinienie głową na dzień dobry i dołączyliśmy.







  






Wycieczka była krótka i prowadzona była w bardzo energiczny sposób. Trwała poniżej godziny, co według mnie szło bardziej na minus niż na plus. Pomimo tego, że dołączyliśmy później, czułem pewien niedosyt patrząc na ogrom budowli i porównując to z małą ilością pomieszczeń, w których postawiliśmy stopę. Między innymi byliśmy w komnacie, w której odbywają się spektakle teatralne. W gabinecie hrabiego, w bibliotece oraz w kaplicy.  




Kaplica była ostatnim pomieszczeniem przewidzianym w programie wycieczki. Po jej oprowadzeniu pani przewodnik otworzyła boczne drzwi i wylądowaliśmy z drugiej strony posiadłości.

    
  






Pospacerowaliśmy trochę i porobiliśmy kilka pamiątkowych zdjęć, po czym wróciliśmy do środka. Zmarznięci udaliśmy się na rozgrzewającą herbatę i kawę. Usiedliśmy przy rozpalonym kominku i zajadając się ciastem ogrzewaliśmy zmarznięte kuperki. W tak zwanym międzyczasie jedna z turystek poproszona o zrobienie nam wspólnego zdjęcia urządziła nam mini sesję zdjęciową.


Opuszczając dwór hrabiego von Tiele-Winckler doszliśmy do wspólnego wniosku, że wycieczkę musimy powtórzyć – i to obowiązkowo – kiedy będzie cieplej. Gdyż jako zmarzluchy wolimy wyższe temperatury niż te poniżej zera. A kiedy tu wrócimy, na pewno skorzystamy z usługi hotelowej zamku hrabiego.



Tymczasem kończę. Trzymajcie się drodzy Czytelnicy i do następnego – czwartego rozdziału. Mam nadzieję, że pojawi się szybciej ;)

1 komentarz: