14 dzień stycznia 2017
roku
Z wizytą u Hrabiego von
Tiele-Winckler
Zamek, posiadłość,
dwór... zwał jak zwał; znajduje się w województwie opolskim, w
miejscowości Moszna. Powstał w połowie XVII wieku przez potentata
przemysłowego. Zamek posiada 365 pomieszczeń i aż 99 wież i
wieżyczek.
Jak na tamte czasy, zamek
zbudowano bardzo szybko (3 lata), przez co okoliczni mieszkańcy
zaczęli snuć plotki, że hrabia zawarł pakt z samym diabłem.
Hrabia nie protestował, wręcz przyznał się, że tak było.
Podobna legenda tyczy się windy w środkowej części zamku, która
służyła do wożenia gości hrabiego z parteru do gabinetu
połączonego z biblioteką na drugim piętrze. Legenda głosi, że
wraz ze śmiercią Franza Huberta (w 1922 roku) winda stanęła i
stoi do tej pory. Powodem był jeden z punktów paktu, który mówił,
że po śmierci hrabiego nikt z windy korzystać nie będzie. Ilekroć
ktoś podejmował się próby uruchomienia mechanizmu dźwigu
przytrafiały mu się straszne rzeczy. Część z nich opisał Leszek
Fidelus w czasopiśmie branżowym „Dźwig Maszyn” we wrześniu
2011 roku:
Fidelus prowadził od
2006 roku akcję ratowania zabytkowych wind i dźwigów. Pewnego dnia
skontaktował się z nim Eryk Klimek, konserwator dźwigów ze Śląska
i zapytał, czy Fidelus ma rodzinę (ma), a potem, czy nie boi się
diabła (nie).
- To dobrze, bo mam
dla pana ciekawą robotę. W Mosznej jest dźwig (...), który
chciałbym uruchomić. Co się jednak do tego zabiorę, to coś mi w
tym przeszkadza - przyznał Klimek.
Fidelus zapewnił, że
chętnie pomoże, ale wciąż intrygowały go pytania o rodzinę i
lękanie się diabła. - Na tym dźwigu trzyma rękę diabeł -
odparł Klimek.
I opowiadał, że w
latach 60. ci, co brali się za windę, mieli tragiczny wypadek
samochodowy. A i on, jak tylko się go tknął, to zapadł na ciężką
chorobę.
Pod koniec II wojny
światowej, w 1945 roku, stacjonowały tu wojska sowieckie i to przez
nich zamek doczekał się kresu świetności. Bowiem sowieccy
żołnierze zdewastowali ile się dało w zamku. Między innymi
zniszczyli i spalili część bibliotek. A kaplicę (która była
ostatnim obiektem zwiedzania) przerobili na stajnie dla koni. Miało
to na celu zbezczeszczenie obiektu religijnego. Kiedy w końcu
opuścili to miejsce niewiele ocalało z z wyposażenia i części
wystroju.
Brzmi całkiem ciekawie,
prawda? Nie będę się tutaj rozpisywać w szczegółach... zostawię
lekki niedosyt, byście sami odwiedzili tę posiadłość i poznali
jej historię. Przejdźmy dalej...
Mieliśmy kilka opcji do
wybory – kilka zamków w okolicy, albo posiadłość hrabiego – ostatecznie decyzja padła na to miejsce. Wyboru dokonała Ola,
ponieważ jakiś czas wcześniej zobaczyła ślubną sesję zdjęciową
swojej znajomej, która odbyła się właśnie w tym miejscu. Od
tamtej pory bardzo chciała zobaczyć posiadłość hrabiego na żywo.
Cóż więc mogłem począć?
Zdecydowaliśmy się, że
wycieczkę organizujemy w sobotę.
Chociaż mieliśmy jedną
atrakcję po drodze – mianowicie przejeżdżaliśmy przez Gogolin.
Od razu się śmiać i śpiewać „Poszła Karolinka do
Gogolina(...)”. Nawiasem mówiąc dlatego, że moja siostra ma
na imię Karolina.
(Nie)stety zaraz po
przekroczeniu progu posiadłości zobaczyłem coś co uwielbiam i
nienawidzę jednocześnie – automat z monetami. Natychmiast
zapytałem Olę czy ma drobne. Na moje szczęście (a Oli
nieszczęście) miała.
Dobra, pierwsza, obowiązkowa zdobycz jest w moich rękach. Teraz można się dowiedzieć gdzie się kupuje bilety i dalej rusza zwiedzać. Pani w recepcji sprzedała nam bilety i powiedziała, że grupa zwiedzających ruszyła kilka minut wcześniej i jak się pospieszymy to jeszcze ich dogonimy – byli na schodach przy kawiarni. Ruszyliśmy holem i po przekroczeniu trzecich drzwi (tak sporo tam było drzwi) zobaczyliśmy kilkuosobową grupę turystów z panią przewodnik na czele. Lekkie skinienie głową na dzień dobry i dołączyliśmy.
Wycieczka była krótka i
prowadzona była w bardzo energiczny sposób. Trwała poniżej
godziny, co według mnie szło bardziej na minus niż na plus. Pomimo
tego, że dołączyliśmy później, czułem pewien niedosyt patrząc
na ogrom budowli i porównując to z małą ilością pomieszczeń, w
których postawiliśmy stopę. Między innymi byliśmy w komnacie, w
której odbywają się spektakle teatralne. W gabinecie hrabiego, w
bibliotece oraz w kaplicy.
Kaplica była ostatnim
pomieszczeniem przewidzianym w programie wycieczki. Po jej
oprowadzeniu pani przewodnik otworzyła boczne drzwi i wylądowaliśmy
z drugiej strony posiadłości.
Pospacerowaliśmy trochę
i porobiliśmy kilka pamiątkowych zdjęć, po czym wróciliśmy do
środka. Zmarznięci udaliśmy się na rozgrzewającą herbatę i
kawę. Usiedliśmy przy rozpalonym kominku i zajadając się ciastem
ogrzewaliśmy zmarznięte kuperki. W tak zwanym międzyczasie jedna z
turystek poproszona o zrobienie nam wspólnego zdjęcia urządziła
nam mini sesję zdjęciową.
Opuszczając dwór
hrabiego von Tiele-Winckler doszliśmy do wspólnego wniosku, że
wycieczkę musimy powtórzyć – i to obowiązkowo – kiedy będzie
cieplej. Gdyż jako zmarzluchy wolimy wyższe temperatury niż te
poniżej zera. A kiedy tu wrócimy, na pewno skorzystamy z usługi
hotelowej zamku hrabiego.
Tymczasem kończę.
Trzymajcie się drodzy Czytelnicy i do następnego – czwartego
rozdziału. Mam nadzieję, że pojawi się szybciej ;)
Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń