09
dzień września 2016 roku
Szlakiem Orlich Gniazd:
Mirów-Bobolice i Złot Potok
Wycieczka
Mirów-Bobolice-Złoty Potok była pierwszym spontanicznym tripem sam
na sam. Było to rok temu w grudniu, zawiozłem wtedy mamę do pracy.
Jakoś nie miałem ochoty od razu wracać do domu. Chciałem się
gdzieś przejechać.
Całkiem przypadkowo
dzień wcześniej sprawdzałem drogę w kierunku Złotego Potoku.
Zahaczając o zamek w Mirowie i Bobolicach. Czysta ciekawość.
Dzisiaj się to przydało. Obrałem kierunek i pojechałem.
Od tamtego dnia oba zamki
odwiedziłem jakieś 7 razy. Sam i ze znajomymi. Ale dopiero teraz
udało mi się zdobyć Królewski Zamek Bobolice. Ale od początku...
Wstaliśmy w piątek
rano z Olą i zachciało nam się gdzieś jechać. Taką krótką
wycieczkę chcieliśmy zrobić. Bobolice były moją pierwszą myślą,
z tego powodu, że tydzień wcześniej pojechaliśmy tam na nockę
pod namiotem. Na zakończenie sezonu wakacyjnego.
Jak ustaliliśmy tak
zrobiliśmy. Wyszykowaliśmy się i ruszyliśmy w drogę. Na parking
pod zamkiem w Mirowie dotarliśmy koło godziny 14:00. Na zamku wciąż
trwają pracę i jest on niedostępny dla zwiedzających, więc
podeszliśmy tylko do tablicy, żeby trochę o nim poczytać.
Potem jeszcze kilka
wspólnych zdjęć i można ruszać dalej..
Pierwszy punkt zaliczony.
Wróciliśmy do auta i pojechaliśmy na następny zamek.
Zaparkowałem Myszkę na
parkingu i poszliśmy do zamku. Po drodze mijaliśmy ostaniec skalny,
który swym kształtem przypominał bramę i został nazwany Bramą
Laseckich, na cześć obecnych właścicieli. Chwilę później
stanęliśmy przed otwartymi drzwiami zamku. Tym razem się udało!
Zamek był otwarty i chętnie przyjmował zwiedzających.
Bez chwili wahania podszedłem do pana, który stał w progu i
zapytałem czy można wejść i pozwiedzać. W odpowiedzi usłyszałem,
że wycieczki zwiedzające organizowane są co pół godziny a bilety
można zakupić na dole w przy zamkowym hotelu, w recepcji. Szybko
pobiegłem we wskazanym kierunku i kupiłem dwa bilety.
Pan przewodnik skasował
nam bilety i zaprosił do środka. Zaczekaliśmy jeszcze kilka minut
aż inni chętni przybędą i zaczęliśmy zwiedzać. Tutaj muszę
przyznać, że ten przewodnik, w porównaniu do pana z muzeum w
Warszawie, opowiadał w sposób bardzo ciekawy i aż chciało się
słuchać co ma do powiedzenia. Zwiedziliśmy prawie każde
pomieszczenie (prócz wierzy więziennej, a szkoda) i na tarasie
widokowym wysłuchaliśmy legendy o dwóch braciach Miru i Bobolu, do
których kiedyś należały zamki.
Legenda głosi, że
bracia władali niegdyś tymi ziemiami wspólnie i sprawiedliwie.
Zawsze gdy wracali z wypraw wojennych, łupem dzielili się pół na
pół. Żeby mieć gdzie bezpiecznie składować swoje skarby, bracia
wykopali ogromne podziemne przejście, które szybko zapełniało się
niezliczoną ilością złota i kosztownościami. Fortuny braci
strzegła czarownica, która porażała swoim wzrokiem każdego, kto
śmiałby po nie sięgnąć.
Żyli tak w zgodzie
długie lata, aż pewnego razu na wojnę ruszył tylko jeden brat.
Gdy powrócił po kilku latach nieobecności nie był sam. Przywiózł
ze sobą wybrankę – piękną księżniczkę z odległego kraju,
którą zamierzał poślubić. Księżniczka swą urodą oczarowała
Mira, który zakochał się w niej od pierwszego spojrzenia. Chwilę
potem na zamku w Bobolicach została wyprawiona uczta weselna. Lecz
księżniczka wyszła za mąż bardziej z przymusu niż z własnej
woli. Z czasem wpadł jej w oko brat małżonka.
Kiedy o romansie
dowiedział się Bobol niewierną żonę wtrącił do lochu, a
czarownicy rozkazał ją pilnować. Jednak nocami, kiedy czarownica
odlatywała na sabaty, księżniczkę odwiedzał jej kochanek. Pewnej
nocy brat nakrył kochanków na gorącym uczynku i z wściekłości
zabił swojego brata a księżniczkę kazał żywcem zamurować w
lochu.
Legenda głosi, że
księżniczka po dziś dzień przebywa w podziemiach zamku. Kiedy
wiedźma odlatuje, na kamiennym balkonie ukazuje się biała kobieca
postać, która spogląda smutnym wzrokiem w kierunku Mirowa,
wypatrując swojego kochanka. Gdy zbliża się świt biała postać
rozpływa się w blasku wschodzącego słońca.
Stąd też przy zamku
widnieje znak „Uwaga duchy”.
Muszę przyznać, że
kiedy przewodnik opowiadał nam tę legendę, właśnie na owym
kamiennym balkonie, na plecach miałem lekką gęsią skórkę. Ale
muszę się wybrać tutaj kiedyś pod osłoną nocy na obserwację.
Ciekawe czy uda mi się dostrzec „białą damę”? Zobaczymy...
Ale wracając... po
zwiedzeniu zamku udaliśmy się do zajazdu Orlik na obiad.
Zjedliśmy obiad i
wpadłem na pomysł, żeby odświeżyć trasę, którą jechałem
tutaj pierwszy raz. Czyli pojechać do Złotego Potoku nad staw o
nazwie „Sen Nocy Letniej”. Oli oczywiście spodobał się ten
pomysł, więc zebraliśmy się i ruszyliśmy w trasę.
Tutaj musiałem wspomóc
się GPS'em, ponieważ jadę tędy drugi raz, a droga była troszkę
kręta. Do stawu dotarliśmy po mniej więcej 20 minutach i poszliśmy
pospacerować po lesie.
Niestety, nie spędziliśmy
tam zbyt dużo czasu, po powoli zaczynał zapadać już zmierzch, ale
miejsce to jest wyjątkowe i na pewno odwiedzę je jeszcze nie raz,
żeby zagłębić się w tę scenerię i szlaki turystyczne.
O źródle również
krąży dość interesująca legenda, która mówi: „W sercu
źródła prośbę zamień na zielony, szklisty kamień. Kiedy
rzucisz go za siebie spełni prośba się dla Ciebie”. O tym,
skąd wzięła się nazwa jeziora „Źródło Spełnionych Marzeń”
jest napisane na tablica, która stoi zaraz przy wejściu do lasu.
Jezioro zawdzięcza
swoją nazwę Zygmuntowi Krasickiemu, który przebywał tutaj latem
1857 roku.
Ze Złotego Potoku
ruszyliśmy już w kierunku domu. Tak przynajmniej założyliśmy
wsiadając do samochodu. Założyliśmy, ponieważ w połowie drogi,
między Żarkami i Jaworznikiem przy drodze zobaczyliśmy pewne
ruiny, które poprzednim razem ominąłem. Skoro ominąłem je wtedy,
to grzechem było by ominąć je teraz.
Zatrzymaliśmy się na
dosłownie kilka minut, żeby zwiedzić i sprawdzić czym są te
przydrożne ruiny. Okazało się, że są to ruiny kościoła św.
Stanisława.
Niestety za dużo nie
zobaczyliśmy, bo kiedy dotarliśmy tu to zapadł już zmrok. Dlatego
usiedliśmy sobie na ławeczce, podziwiając cudowną panoramę z
księżycem w tle, po czym koło godziny 21:00 udaliśmy się już do
domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz