16-22 dzień sierpnia 2016
Łódź – Warszawa – i
może nad morze?
Początki zawsze bywają
trudne i ciężkie. Jak chociażby kilkukrotne rundy z auta do domu –
„a bo jeszcze tego zapomniałem zabrać”. Ale zacznijmy od
początku...
Pobudka z ósmej rano
przesunęła nam się o dwie godziny. Oli – mojej ukochanej – też
„trochę” czasu zajęło wyszykowanie się i umalowanie... i
przede wszystkim musiałem przejść przez szlochanie „nie mam się
w co ubrać”... eh kobiety, co my byśmy bez was zrobili?
I tym sposobem wyjazd z
10 rano przesunął się na 12 w południe. Ale przecież mamy urlop!
Po co się spieszyć? Na dodatek, że zaplanowane mamy tylko cztery
dni i to nie w pełni, a reszta będzie zależna od naszej wyobraźni
i pomysłów.
Ok! Bagażnik jakoś się
domknął, tylna kanapa Myszki (mojego autka) otulona kołdrą,
gdzieś pomiędzy leży marynarka i kilka par butów... wyjazd!
O tak, teraz Kamilek
jest w raju – szeroka i długa droga przede mną, warkot serduszka
ukochanej Mazdy i najdroższa kobieta obok. Czego chcieć więcej?
Uwielbiam prowadzić samochód. Czuję się wtedy wolny. Wiatr we
włosach (jak otworze szybę), muzyka płynąca spod maski grająca w
uszach, czysty umysł i ta radość na twarzy. Jedziemy w kierunku
pierwszego przystanku – Zoo Łódzkie (ul. Konstantynowska
8/10, 94-303 Łódź)
Jeśli mnie pamięć nie
myli, dotarliśmy tam około godziny 15:00. Bileciki, bramka i
zwiedzanie. Zaraz za schodami bramki zobaczyłem coś co kocham i
nienawidzę – automat z monetami, z którego musiałem wyciągnąć
obie monety – jedną z wizerunkiem pandy małej (Ailurus Fulgens) i
lemura kata (Lemur Catta).